Rodzice walczą ze szpitalem o odszkodowanie dla syna

Ośmioletni Kacper po drobnym zabiegu w klinice chirurgii dziecięcej wrocławskiej AM jest sparaliżowany, nie widzi i nie mówi. Rodzice chłopca twierdzą, że lekarze popełnili błąd, i domagają się od szpitala dwóch milionów złotych odszkodowania.

Dwa lata temu Kacper był pogodnym, wesołym i odważnym chłopcem. Naszym całym światem – opowiada ojciec Dariusz Mróz.

Wieczorem 3 lipca 2008 roku podczas kąpieli Kacper odciągnął sobie napletek z penisa. Zrobił, jak kazała pani pediatra – w ten sposób miał sam „rozćwiczyć” problem ze stulejką. – Ucieszył się, że mu się udało – wspomina ojciec. – Ale po chwili okazało się, że napletek nie chce wrócić na swoje miejsce. W dodatku skórka zaczęła uciskać i końcówka penisa zrobiła się czerwona.

Pojechali do szpitala dziecięcego na Kasprowicza, skąd zostali odesłani na ostry dyżur do kliniki chirurgii dziecięcej. – Dwaj lekarze, w tym profesor Patkowski, próbowali w ambulatorium ściągnąć mu napletek, ale nieskutecznie. Kacperek płakał, bolało go – relacjonuje ojciec. – Wówczas lekarze powiedzieli, że zrobią to w znieczuleniu ogólnym. Podpisaliśmy zgodę. Pytali, kiedy Kacper jadł po raz ostatni. Wtedy, około 18 zjadł naleśnika z jagodami.

O 0.50 zabrano dziecko na salę operacyjną. Według relacji ojca po kwadransie jeden z lekarzy zszedł i powiedział, że wszystko jest w porządku, że nawet nie musieli operować, wszystko zrobili ręcznie – relacjonuje ojciec.

Po około godzinie profesor Patkowski wezwał rodziców chłopca do siebie. Okazało się, że doszło do powikłań. Podczas wybudzania z narkozy chłopiec zachłysnął się wymiocinami i na 10 minut ustała akcja serca. Kacper został przewieziony na OIOM. Był w śpiączce. Rezonans wykazał duże zmiany w mózgu.

– Nie wiemy, co się wtedy stało na bloku operacyjnym – mówi Dariusz Mróz. – Ale nie możemy pogodzić się z tym, że oddaliśmy im zdrowe dziecko, a oni zwrócili nam chore. Nie wierzymy, że nie zawinił człowiek. Może coś odwróciło uwagę anestezjolożki od dziecka. Wszyscy byli już zmęczeni, to był środek nocy.

Od dwóch lat życie rodziny Mrozów skupione jest wokół rehabilitacji Kacperka. – Żona nie pracuje, zajmuje się tylko nim. Ja prowadzę niewielki sklepik. A wszystko kosztuje. Dlatego postanowiliśmy zwrócić się o odszkodowanie i rentę. Żeby móc dziecko leczyć – tłumaczy.

Na początku września tego roku mecenas Justyna Flankowska w imieniu Mrozów wysłała do sądu pozew przeciwko szpitalowi. – Przez dwa lata próbowaliśmy porozumieć się ze szpitalem bez procesu, ale szpital nie poczuwa się do winy – zaznacza Flankowska.

Mrozowie domagają się miliona złotych zadośćuczynienia, 30 tys. zł renty miesięcznie i ponad miliona złotych tytułem odszkodowania i zaległych rent.

Na zlecenie mecenas Flankowskiej lekarz wystawił prywatną opinię w sprawie Kacpra. Stwierdził m.in., że lekarze wcale nie musieli tak się spieszyć z zabiegiem w narkozie. Jego zdaniem wybrali najbardziej ryzykowny sposób znieczulenia i nie sprawdzili stanu żołądka przez podaniem narkozy.

Profesor Dariusz Patkowski, kierownik kliniki chirurgii i urologii dziecięcej wrocławskiej AM, przekonuje, że w przypadku Kacpra nie może być mowy o błędzie lekarskim. – To był nieszczęśliwy wypadek – zapewnia profesor Patkowski. – Prawdziwa tragedia, którą jako lekarze też bardzo przeżyliśmy. Właśnie tego typu powikłań, które w medycynie, niestety, zawsze są możliwe, każdy lekarz boi się najbardziej. Niestety, o szczegółach tej konkretnej sprawy nie mogę rozmawiać, ponieważ sprawa jest w sądzie.

Dlaczego zastosowano znieczulenie ogólne? – Zawsze staramy się, aby pacjent, zwłaszcza dziecko, nie cierpiał. Dlatego zabiegi, które mogą przysporzyć bólu lub choćby stresu, staramy się wykonywać w znieczuleniu ogólnym – tłumaczy profesor.

O wyborze znieczulenia, lekach i ilości ich stosowania decyduje anestezjolog.

– Mam do naszych anestezjologów całkowite zaufanie – zaznacza profesor Patkowski. – To jedni z nielicznych anestezjologów w regionie wyspecjalizowani w znieczulaniu dzieci. Także pani doktor, która wtedy uczestniczyła w zabiegu, jest doświadczonym anestezjologiem, z długim stażem.

Lekarze sprawdzili też, czy chłopiec ma jedzenie w żołądku. – Zawsze czekamy sześć godzin od ostatniego posiłku. Dlatego wtedy też odczekaliśmy do około godziny 1 w nocy – podkreśla prof. Patkowski.

Dlaczego więc doszło do tak tragicznego powikłania?

– To był nieszczęśliwy wypadek, tragiczne powikłanie związane ze znieczuleniem, jedyne w mojej 25-letniej karierze. Co roku wykonujemy w naszej klinice około trzech tysięcy znieczuleń, czyli przez te wszystkie lata mojej pracy było ich ponad 70 tysięcy, i nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się nic podobnego – wzdycha profesor.

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *