Mercedes przed sądem za tandetny samochód. Sprawa trwa 6 lat

Ile razy może zepsuć się auto za ćwierć miliona zł? Nowy mercedes Wojciecha Listkowskiego przez półtora roku był w serwisie blisko 50 razy. W sądzie sprawa jest od sześciu lat. Dopiero w tym roku powołano biegłego. Koniec sprawy? Nieznany

Wojciech Listkowski twierdzi, że omal w swoim aucie nie zginął. Dwa razy. – Pierwszy raz na trasie do Kielc. Wyprzedzam. Samochód wchodzi w stan awaryjny. To oznacza, że obroty spadają poniżej 2 tys. Samochód mi zwalnia. Nie mam na to wpływu! Naprzeciwko jedzie tir. Samochody zjechały się w kupę i nie chcą mnie wpuścić z powrotem. Żona i córka krzyczą! Miałem szczęście. Wjechałem do rowu.

Drugi raz w Gdańsku. – Wjeżdżałem na rondo. Samochód stanął w płomieniach. Katalizator zablokował spaliny. Rozerwało rurę wydechową. Zacząłem go gasić.

Przerywa opowieść. A po chwili dodaje: – Żałuję. Gdyby się spalił, miałbym spokój.

Listkowski mercedesa E 270 CDI kupił jesienią 2002 r. za 243 tys. zł. – Za pieniądze, które wydałem w tym czasie u dilera pana Zasady, można było w tym czasie na warszawskim Żoliborzu kupić dwa mieszkania po 40 metrów. Te ćwierć miliona to na dziś jakieś 700-800 tys., jeśli chodzi o siłę nabywczą.

– Po co mi taki samochód? Chciałem się dowartościować – wzrusza ramionami Listkowski. – Kupić raz nowe auto. Nowy mercedes to było marzenie mojego życia.

„Marzenie” pierwszy raz w serwisie było już po dwóch miesiącach. – Padły podkładki hydrauliczne. Nie wiem nawet, co to jest. Coś z zawieszeniem.

W styczniu nawaliło zawieszenie. W marcu silnik zaczął wyć. Auto ciężko wchodziło w wysokie obroty. Paliło jak smok. Zamiast 6 litrów ropy – 11. Serwis po pięciu miesiącach odkrył, że zepsuła się pompa i wtrysk. Nawet na felgach po pół roku pojawiły się purchle.

– Żona, jak wyjeżdżałem z domu tym złomem, trzymała koło siebie mapę z serwisami, aby zmieścić się w granicach 50 km od serwisu. Wtedy holowanie było gratis.

Mercedes w marcu 2003 r. był w serwisie 10 dni, w maju 21, we wrześniu 10, a w grudniu 5. W nowym roku to samo. Maj 2004 – 17 dni, czerwiec – 20, a w lipcu aż 27 dni. W sumie wizyt zdaniem Listkowskiego było blisko 50!

W serwisie słyszał: to nowe dziecko Mercedesa, proszę dać nam szansę. Kiedy skarżył się na wchodzenie auta w stan awaryjny, pracownik poradził: niech pan tankuje lepsze paliwo. Gdy samochód ściągało na prawą stronę, usłyszał: wina opon. Po kilku tygodniach reklamacji wymieniono mu… jedną.

Od połowy 2004 r. Listkowski zaczął odbierać auto z serwisu z rzeczoznawcą. Jeden odbiór – 2 tys. zł. – Auto jest dotknięte wadami układu kierowniczego, zawieszenia kół przednich, hamulców przednich zagrażającymi bezpieczeństwu jazdy – stwierdził ekspert. – Stwierdzone w niniejszej opinii wady są skutkiem błędów wykonawczych procesu produkcji i napraw i powinny być usunięte – napisał w opinii.

Listkowski we wrześniu 2004 r. zostawił samochód w serwisie. Chce zwrotu 247 tys. zł. Mercedes uważa, że auto zostało naprawione, a Listkowski je porzucił. W ramach ugody zaproponowano mu jednak, że odkupią auto po cenie rynkowej. Pod warunkiem że kupi w Mercedesie nowe – ze zniżką 12 proc.

Sprawa jest w sądzie. W pierwszej instancji – sześć lat. Przez dwa nic się nie działo. Pomogła dopiero skarga Listkowskiego na przewlekłość postępowania.

Sędzia wizytator Edyta Mroczek 14 lutego 2006 r. odpisała: „Po zapoznaniu się z aktami sprawy uprzejmie informuję, że podzielam zarzuty w niej zawarte. Wobec powyższego w ramach przysługujących mi uprawnień objęłam niniejszą sprawę nadzorem administracyjnym oraz zobowiązałam do podjęcia niezwłocznie czynności w sprawie”.

Od pisma minęło ponad trzy lata. Sprawa stoi w miejscu. – O przepraszam – wyjaśnia Listkowski. – W tym roku sąd wreszcie powołał biegłego. Już po sześciu latach!

– W takim tempie sprawa może trwać i kolejne sześć lat, zanim zapadnie prawomocny wyrok – rozkłada ręce prawnik, którego zapytaliśmy o zdanie. – To dopiero pierwsza instancja. Nawet jak wyrok wreszcie zapadnie, to strony i tak pewnie się od niego odwołają.

Nie za długo to trwa? – Sądy są niezawisłe – wzrusza ramionami.

Samochód cały czas stoi w Mercedesie. Spółka przedstawiła na sali sądowej rachunek za jego parkowanie: 61 tys. zł. – My sprzedajmy dużo samochodów. Nie jest tajemnicą, że każdemu producentowi zdarzają się lepsze i gorsze momenty. Zawsze jeśli pojawiają się problemy, staramy się jednak załatwić sprawę z klientem polubownie. Z panem Listkowskim też usiłowaliśmy dojść do porozumienia – wyjaśnia Bogusław Kowalski, prezes zarządu Mercedes-Benz Warszawa Sp. z o.o.

Kowalski żałuje, że nie dało się tej sprawy załatwić jeszcze w 2004 r. – Czekamy teraz na wyrok sądu – twierdzi prezes.

Piotr Miączyński; Leszek Kostrzewski
gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *