Kamil Musiał z Częstochowy miał 18 lat. Pewnego dnia popił z kolegami, a potem napadł na 16-latka: groził mu brzytwą, zerwał łańcuszek i ukradł odtwarzacz MP4. Niedługo później zatrzymała go policja, został aresztowany. W ubiegłym roku Sąd Okręgowy w Częstochowie nie miał wątpliwości co do winy 18-latka, skazał go na dwa lata więzienia.
– Mieliśmy z nim problemy wychowawcze: głupi wiek, towarzystwo… To, że Kamil wylądował w więzieniu, było dla nas prawdziwą makabrą. Regularnie chodziliśmy na widzenia. Dużo rozmawialiśmy i przekonywaliśmy syna, że musi ponieść karę, ale że wyjdzie po dwóch latach i zacznie nowe życie. Traktowaliśmy to jak nauczkę, a Kamil wydawał się to rozumieć. Nie skarżył się i mówił: „mamo, będzie dobrze” – płacze Cecylia Musiał, matka chłopca.
Kilka miesięcy temu Kamil został przeniesiony do Katowic, do aresztu śledczego przy ul. Mikołowskiej. Po kilku dniach pobytu w czasie spaceru zaczął zachowywać się dziwnie. „Jestem świadkiem koronnym, zamordują moich rodziców!” – wykrzykiwał spanikowany. Była sobota, lecz wychowawcy udało się ściągnąć do więzienia psychiatrę. Kamil dostał leki uspokajające. Na drugi dzień, jak mówili współwięźniowie, cały dzień leżał i płakał. „Będę smażył się w piekle, zabiją moich rodziców” – powtarzał. W pewnym momencie złapał za plastikowy nożyk i pokaleczył sobie szyję. Wezwano pogotowie, chłopaka umieszczono w tzw. bezpiecznej celi bez okien.
– Natychmiast zadzwoniłam do rodziców. Przyjechali nazajutrz – zeznawała psycholog więzienna w ubiegły czwartek, na pierwszej rozprawie przed katowickim sądem okręgowym.
– Kamil był załamany. Mówił, że słyszy głosy, że musimy uważać, bo nas zabiją – opowiada jego ojciec Jan Musiał.
Psychiatra wypisał Kamilowi skierowanie do więziennego szpitala psychiatrycznego we Wrocławiu, ale do przenosin nie doszło.
– Czekał na przyjęcie, ale w tym czasie się uspokoił. Uznaliśmy, że nie ma już potrzeby wysyłać go do Wrocławia. I po kilku dniach znowu jego stan się pogorszył – relacjonowała psycholog.
Jednak Kamil znowu targnął się na swoje życie. Tym razem pokaleczył szyję wieszakiem. Władze więzienia znowu powiadomiły Wrocław, a chłopak dostał leki uspokajające. Na drugi dzień zamknął się w kąciku sanitarnym. Rozbił szklaną butelkę po soku i szyjką pokaleczył sobie szyję i brzuch.
– Jego agonia w szpitalu trwała dwa tygodnie. Myślałam: Boże, wiem, że zgrzeszył, ale przecież miał odpokutować, a nie umierać – Cecylia Musiał nie przestaje płakać.
Na pierwszej rozprawie oprócz pani psycholog zeznawał jeszcze lekarz więzienny. Oboje zapewniali, że pracownicy aresztu zrobili wszystko, co do nich należało. – Dyrektor zgodził się na dodatkowe widzenia chłopca z rodzicami. Z mojego gabinetu mógł do nich dzwonić o dowolnej porze – wyjaśniała psycholog. Oboje też podkreślili, że targnięcia się Kamila z nożykiem czy wieszakiem były tylko próbą samookaleczenia, a nie samobójstwa. – Osadzeni często tak manifestują swoje emocje. Np. te natury erotycznej – wyjaśniał lekarz. Nikt jednak nie potrafił wyjaśnić, jak to możliwe, że Kamil miał dostęp do szklanej butelki. – W kantynie można kupić sok. Być może któryś z współwięźniów miał go gdzieś na szafce – zastanawiała się psycholog.
– Nie mam wątpliwości, że służbie więziennej sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie potrafiono udzielić Musiałowi pomocy, zbagatelizowano sygnały i nie umieszczono go w miejscu, gdzie miałby zapewnioną opiekę. Przez brak należytej kontroli rodzice stracili swoje dziecko. Narażono ich na ból i cierpienia psychiczne – podkreśla mecenas Tomasz Płachtej, pełnomocnik rodziny.
Rodzice Kamila wnieśli o 1 mln zł zadośćuczynienia. To pierwszy tego rodzaju proces w Polsce.
Źródło: Gazeta Wyborcza Częstochowa