Grzegorz zaczął od odcięcia najmniejszego palca. Dostał pierwsze odszkodowanie. Potem odciął palec serdeczny. Dostał drugie. Wpadł dopiero za trzecim razem. Firma ubezpieczeniowa, w której wykupił kolejną polisę, nie mogła uwierzyć, że ma takiego pecha. O sprawie poinformowała policję. Teraz 40-letni Ślązak tłumaczy się przed prokuratorem.
W branży ubezpieczeniowej o takich ludziach mówi się, że działają metodą „na drwala”. – To płotki, prędzej czy później muszą wpaść – mówi ekspert od przestępczości ubezpieczeniowej w jednym z największych w Polsce towarzystw.
– Najśmieszniejszy był klient z dzikiem. Twierdził, że wyskoczył mu na drogę przed maskę. W rzeczywistości napchał za zderzak włosia ze szczotki – opowiada ubezpieczyciel. – Inny zgłosił, że rozbił auto o drzewo, a na miejscu okazało się, że zniszczył pień tępą siekierą.
Na papierze skala zjawiska nie wygląda jeszcze tak źle. Z raportu Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU) wynika, że oszuści wyłudzili w ubiegłym roku „jedynie” 56 mln zł. Najwięcej z polis majątkowych – 52,4 mln zł. Pozostałe 3,6 mln zł pochodziło z ubezpieczeń na życie. O ile jednak w „majątku” skala nieprawidłowości maleje, to w „życiówce” wzrosła dwukrotnie.
– Wykryte oszustwa to wierzchołek góry lodowej – mówi dr Piotr Majewski z podkomisji przestępstw ubezpieczeniowych PIU. Europejska Federacja Ubezpieczycieli policzyła, że łupem oszustów pada ok. 3 proc. zbieranych składek. Ze wstępnych szacunków wynika, że działające w Polsce towarzystwa sprzedadzą w tym roku polisy za 50 mld zł, więc wyłudzacze mogą zgarnąć nawet 1,5 mld zł.
Czasem, jak w przypadku Grzegorza ze Śląska, chodzi o kilka, kilkanaście tysięcy złotych, czasem – o miliony. Tak mogło być w przypadku mieszkańca Trójmiasta, który wykupił żonie polisę na życie w kilkunastu towarzystwach ubezpieczeniowych. Lekarzowi za wypisanie aktu jej zgonu zapłacił 100 tys. zł, a potem poszedł po odszkodowanie. W dwóch towarzystwach wypłacili mu prawie pół miliona. Wpadł, bo policja prowadziła przeciwko niemu śledztwo w innej sprawie. I przesłuchała żonę „nieboszczkę”.
Kim najczęściej są oszuści? Dr Majewski podzielił ich na trzy grupy:
* wyłudzacze zawodowi, którzy z tego się utrzymują;
* sprawcy sytuacyjni, którzy chcą zdobyć pieniądze np. na ratowanie podupadającej firmy;
* wyłudzacze okazjonalni, którzy korzystają z szansy łatwego zarobku, bo wydaje im się, że i tak nikt się nie zorientuje.
Najtrudniej walczy się z zawodowcami. Zwłaszcza że najczęściej są nimi rzeczoznawcy, agenci ubezpieczeniowi, właściciele warsztatów naprawiających samochody, a nawet policjanci. Na początku roku taka właśnie grupa wpadła w Lublinie. Wyłudzała od kilku do kilkunastu tysięcy za jeden numer. Fikcyjne stłuczki potwierdzało dziewięciu policjantów, którzy brali za to od 400 do 800 zł.
Podobnie było w Krakowie, gdzie oszuści wyłudzili prawie pół miliona złotych. Tutaj też kluczową rolę odegrali policjanci. Za każdym razem przyjeżdżali na miejsce domniemanej stłuczki, gdzie wcześniej oszuści podstawiali rozbite już samochody. Dla większej wiarygodności wersje oszustów potwierdzały przed ubezpieczycielem podstawione „słupy” – osoby, które twierdziły, że brały udział w kolizji. Wyłudzacze za każde rozbite auto dostawali od firm ubezpieczeniowych nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Straty mogą więc sięgnąć kilku milionów złotych.
Coraz częściej za wyłudzanie biorą się zorganizowane grupy. Niedawno policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali 60 osób, które przez kilka lat sfingowały kilkaset stłuczek samochodowych. Na jednej kolizji z udziałem trzech aut potrafili zarobić nawet 60 tys. zł.
Walczyć z wyłudzaczami jest coraz trudniej, bo gangi potrafią działać w kilku państwach jednocześnie. Jeden z nich liczył 1,2 tys. osób, z czego połowę stanowili Polacy, połowę – Litwini.
Ubezpieczyciele skarżą się, że w Polsce jest duże przyzwolenie społeczne na wyłudzanie. – Nacięcie firmy ubezpieczeniowej nie jest traktowane jak kradzież – mówi Robert Dąbrowski, ekspert ds. bezpieczeństwa w PZU.
Wtóruje mu Sława Cwalińska-Wejchert, wiceprezes Link4: – Polacy nie rozumieją, że gdyby nie oszuści, mogliby płacić mniej za polisy.
gazeta.pl
Marcin Bojanowski, Tomasz Grynkiewicz