Chodzi, co oczywiste, o nasze własne bezpieczeństwo, ale i to, że niezachowanie w takich warunkach szczególnej ostrożności może pozbawić nas prawa do odszkodowania, choćby ubezpieczeniowego.
Tylko w ostatnią środę jednostki straży pożarnej 8 tys. razy wyjeżdżały usuwać awarie, szkody i niebezpieczeństwa.
– Jedziemy wszędzie tam, gdzie wystąpi zagrożenie dla ludzi: ich życia czy zdrowia, dla mienia znacznych rozmiarów czy środowiska – wskazuje starszy brygadier Paweł Frątczak, rzecznik Komendy Głównej Straży Pożarnej.
Służby i właściciele
Straż pożarna usunie powalone na ulicę drzewo czy zabezpieczy obsuniętą skarpę, ale zerwane kable energetyczne naprawić muszą już służby energetyczne.
Najsprawniejsze działania służb nie zdejmują jednak obowiązków z właścicieli (administratorów) dróg, kamienic czy nawet niezabudowanych posesji. Usuwanie np. gałęzi czy posprzątanie chodnika tuż po burzy, ale też odśnieżenie, posypanie piaskiem, należy do właściciela, zarządcy.
Dość prosta jest kwestia odpowiedzialności za stan dróg publicznych – odpowiada za to zarządca. Na krajówkach jest nim generalny dyrektor dróg krajowych i autostrad; na wojewódzkich – zarząd województwa; na powiatowych – zarząd powiatu, a na gminnych – wójt (burmistrz, prezydent miasta). A co z chodnikami? Zgodnie z art. 5 ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach właściciele nieruchomości mają obowiązek usunąć śnieg, lód z chodników położonych bezpośrednio przy granicy posesji. Z kolei utrzymanie przystanków oraz torowisk tramwajowych należy do zakładu komunikacji.
Zbędne ryzyko
Właściciele i administratorzy dróg czy posesji, wreszcie firmy ubezpieczeniowe mają kilka argumentów, by choćby część odpowiedzialności odszkodowawczej za skutki żywiołu zrzucić z siebie.
Po pierwsze, mogą twierdzić, że chodzi o siłę wyższą, że nie sposób zlokalizować wszystkich nadgniłych czy nadłamanych gałęzi – zresztą wiatr wyrywa także zdrowe drzewa z korzeniami. A po burzy nie sposób sprawdzić i posprzątać szybko wszystkich jezdni i posesji.
Z drugiej strony od kilku dni meteorolodzy ostrzegali przed sztormem i burzami, zresztą takie kiedyś zupełnie wyjątkowe zjawiska w ostatnich latach wyraźnie się nasiliły. Przypomnijmy choćby powodzie na przełomie czerwca i lipca w pięciu południowych województwach Polski czy gwałtowne wichury, które przeszły przez nasz kraj od Dolnego Śląska po Mazowsze 21 lipca tego roku.
Na co to jest argument? Na to, że obecny atak zimy nie był znów aż tak bardzo niespodziewany.
Ponadto pojawić się mogą zarzuty wobec poszkodowanego, że sam się do szkody przyczynił. W prawie cywilnym obowiązuje bowiem zasada, że jeżeli poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody, obowiązek jej naprawienia ulega odpowiedniemu zmniejszeniu stosownie do stopnia winy obu stron (art. 362 k.c.).
– Jeśli kogoś zaskoczy burza, a ma niedaleko do domu, to trudno mu zarzucać, że jechał dalej i przez to wpadał w poślizg – tłumaczy mec. Wiesława Góral. – Jeśli jednak mimo wyjątkowej burzy, którą można np. przeczekać, rusza w niebezpieczną trasę, można mu zarzucić przyczynienie się do szkody, a nawet że działał zupełnie na własne ryzyko.
Marcin Orlicki – Uniwersytet Adama Mickiewicza
Jeśli jezdnia jest oblodzona, to nawet dopuszczalna prędkość 60 km/h może być bardzo niebezpieczna. Trudno też np. usprawiedliwić wchodzenie na sopockie molo podczas silnego sztormu, zwłaszcza jeśli było ostrzeżenie „nie wchodzić”. Takie przypadki lekkomyślności czy rażącej nieostrożności wyłączają odpowiedzialność właściciela obiektu, ale też ubezpieczyciela tak nieostrożnego poszkodowanego. Z drugiej strony np. warszawiak posiadający działkę na Mazurach powinien po takim niespodziewanym ataku zimy ją obejrzeć, sprawdzić, czy jakieś instalacje czy przedmioty nie zagrażają osobom trzecim, które mogą się znaleźć w pobliżu.
Rzeczpospolita
Marek Domagalski