Adwokat Paweł Podrecki, pełnomocnik „SE”, przekonywał, że właściwie zgodziła się na zdjęcia, gdyż do pocałunku doszło podczas premierowego pokazu filmu „Lejdis” (komedii o perypetiach czterech przebojowych kobiet żyjących w dużym mieście, z których jedną grała Edyta Olszówka).
Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny „SE”, poszedł dalej, mówiąc, że owa scenka (z całowaniem z żoną współtwórcy scenariusza) była prowokacją aktorki, a na tym procesie chce po prostu zarobić. Była to kąśliwa, może nawet złośliwa, ale dopuszczalna przez prawo publikacja o osobie publicznej, która sama wykreowała dwuznaczną sytuację. Było też jasne, że tekst został napisany z przymrużeniem oka i chodziło o zabawę.
Mec. Barbara Kardynia-Bednarska, pełnomocnik Edyty Olszówki, replikowała, że wprawdzie do owej scenki doszło przy okazji premierowego pokazu, ale w miejscu praktycznie zamkniętym, gdyż tylko dla VIP.
SA nie podzielił opinii, że było to miejsce prywatne.
– Powódka powinna się liczyć z tym, że może być sfotografowana. Nie chodzi jednak tylko o zdjęcie, ale i o tekst, komentarz sugerujący biseksualne skłonności aktorki – powiedział sędzia Zbigniew Cendrowski. SA uznał, że 80 tys. zł zadośćuczynienia to zbyt wiele. Nie wziął pod uwagę wskazywanych przychodów gazet. Liczy się głównie skala krzywdy powoda i stopień zawinienia pozwanych.
Olszówka nie chciała się wypowiadać po wyroku, który jest prawomocny (sygn. I ACa 299/09).
Rzeczpospolita