Jego historia to scenariusz na film. Wygrał w sądzie, ale dalej musi walczyć o rekordowe odszkodowanie. „Mogę nie dożyć”

Były wałbrzyski przedsiębiorca Marek Kubala wciąż jest gotów zrezygnować z niemałych odsetek naliczanych po wyroku, jeśli pozwane sądy i prokuratura zgodzą się na porozumienie. Z ich strony takiej woli jednak nie ma. Dlatego Kubala liczy, że do ugody doprowadzi minister sprawiedliwości Adam Bodnar, z którym spotkał się w lipcu. Za niesłuszne aresztowanie, które doprowadziło jego firmę do bankructwa, sąd przyznał mu ponad 22 mln zł odszkodowania. Od wyroku kwota ta wzrosła o ponad milion.

– Oczekuję, że minister sprawiedliwości, który ma władzę nadrzędną nad prezesami sądów, doprowadzi do tego, że do tej ugody dojdzie – mówi Onetowi Marek Kubala, były przedsiębiorca z Wałbrzycha, któremu w połowie kwietnia sąd w Sieradzu przyznał ponad 22 mln zł odszkodowania. Wyrok zapadł po 23 latach od jego niesłusznego aresztowania.

Kubala zaraz po ogłoszeniu wyroku, 15 kwietnia, zapowiedział, że nie będzie się odwoływał, choć walczył o więcej, o ponad 30 mln zł. Tłumaczył jednak, że 23-letnia sądowa batalia zrujnowała mu zdrowie i teraz wybiera spokojne życie, a nie większe pieniądze.

Pieniądze nie mogą być mu jednak wypłacone, bo od wyroku odwołała się Prokuratoria Generalna (instytucja powołana za rządów PiS do obrony interesów Skarbu Państwa) broniącą pozwanych, czyli Sąd Okręgowy w Świdnicy, Sąd Rejonowy w Wałbrzychu i Prokuraturę Rejonową w Wałbrzychu. Uznała, że Kubali nie należy się ani złotówka. Wobec tego były przedsiębiorca przedstawił propozycję ugody.

– Mogę nie dożyć apelacji, bo przez to, co się dzieje, mój stan zdrowia cały czas się pogarsza – słyszę.

– Nie dopuszczam myśli, że do tej ugody nie dojdzie, bo wówczas wszystkie obietnice i zapewnienia o przywróceniu praworządności, przestrzeganiu praw człowieka i reformie sądownictwa okazałyby się kompletnie pozbawione wiarygodności – dodaje.

Propozycja ugody, spotkanie z ministrem

Nie znając jeszcze odpowiedzi na swoją propozycję, pod koniec lipca spotkał się z ministrem sprawiedliwości Adamem Bodnarem, któremu także przedstawił propozycję ugody. Mówił: sprawa powinna zakończyć się na pierwszej instancji, wyrok powinien być uszanowany, nie chcę kolejnych lat spędzić na walce w sądzie, mam dość życia w nieustannym stresie, jestem jeszcze gotów na pewne ustępstwa, chcę się dogadać.

– Moja propozycja ugody jest najlepszym rozwiązaniem dla obu stron. Ja wrócę do normalnego życia, a Skarb Państwa nie będzie narażony na dodatkowe straty, bo codziennie od wyroku są naliczane odsetki, od 15 kwietnia to już jest dodatkowy milion – słyszę od Kubali.

– Minister powiedział, że pochyli się nad sprawą. A ja wytłumaczyłem mu, że Prokuratoria Generalna, która odwołała się od wyroku, w kwestii zawarcia ugody nie jest stroną – dodaje.

Pozwani nie chcą ugody. „Buta i arogancja”

Już po spotkaniu z Bodnarem Kubala dowiedział się, że pozwani odrzucili jego propozycję ugody.

– Od dyrektora biura politycznego ministra sprawiedliwości otrzymałem natomiast informację, że Adam Bodnar musi przeprowadzić konsultację z prezesami sądów, którzy są stronami do zawarcia ugody – słyszę.

– Dla mnie bulwersujące jest to, że pozwane sądy, które doprowadziły do mojej gehenny i naraziły nas wszystkich obywateli na wielomilionowe straty, nie są w stanie usiąść do rozmów i podjąć próby zawarcia ugody. Przegrali proces, a dalej idą na zwarcie. To niezwykła buta i arogancja – mówi Kubala.

Były wałbrzyski przedsiębiorca jeszcze raz chce się spotkać z Adamem Bodnarem, ale też z prezesami pozwanych sądów i przedstawicielem pozwanej prokuratury, aby porozmawiać na temat zawarcia ugody. Wniosek w tej sprawie skierował do ministra sprawiedliwości kilka dni temu.

– Decyzja w sprawie porozumienia nie leży już w gestii pozwanych, tylko ministra sprawiedliwości i ministra finansów. Czekam na jakikolwiek ruch z ich strony – zaznacza Kubala. Decyzja w jego sprawie powinna zapaść we wrześniu.

Jego historia to scenariusz na film

Marek Kubala to były właściciel salonu seata w Wałbrzychu, który w grudniu 2000 r. został aresztowany pod zarzutem uszczuplenia podatku celnego o 350 tys. zł, przemytu samochodów ze Stanów Zjednoczonych, przebijania numerów i fałszowania dokumentacji. Po 11 latach został uniewinniony.

Gdy po miesiącu wyszedł z aresztu, z jego firmy nie było co zbierać. Banki wypowiedziały umowy, a on został z milionowymi długami.

W sądzie nie korzystał z pomocy adwokata. Bronił się sam. Spędził mnóstwo czasu na czytaniu akt i prawniczych książek. – To był klucz do sukcesu, bo gdybym miał adwokata, to bym to przegrał. Żaden adwokat nie poświęciłby tyle czasu na moją sprawę, co ja sam – przekonywał.

W wywiadzie dla Onetu mówił: – Gdy trafiłem do więzienia, byłem tak zestresowany, że nie mogłem jeść i pić. Gazety pisały o mnie na pierwszych stronach, że jestem przestępcą, szefem zorganizowanej grupy, bo taki był przekaz prokuratury. Niesłuszne aresztowanie i medialna nagonka, którą na mnie zrobili, spowodowała całkowity upadek mojej firmy. Teraz sąd przyznał mi rację. Wcześniej sądy przez lata, nawet gdy zostałem uniewinniony, traktowały mnie jak przestępcę.

– Był taki czas, gdy wszyscy wytykali mnie palcami. Byłem bankrutem z łatką przestępcy. Najpierw popadłem w depresję, a potem uciekłem w alkoholizm. Piłem w samotności. W domu, w parku, z dala od ludzi. Tak odnajdywałem spokój. Trwało to jakieś dwa lata. Pewnego dnia, gdy spojrzałem w lustro, byłem cały opuchnięty. Nie mogłem się poznać. Wyglądałem tragicznie. Wiedziałem, że jeśli dalej będę pił, to przegram proces. To był moment, kiedy powiedziałem „dość” – opowiadał.

onet.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sprawdź również
tagi