17 lat temu Waleria rzuciła się pod pociąg metra i straciła obie nogi. Sąd uznał, że zrobiła to pod wpływem leku na parkinsona i GlaxoSmithKline ma jej wypłacić 870 tys. zł. Firma się odwołała. Na wyrok w apelacji Waleria czeka już pięć lat.
Zazwyczaj sprawa w sądzie apelacyjnym kończy się po jednej rozprawie. Sąd zapoznaje się z aktami i wyrokiem I instancji, a potem ogłasza, że wyrok uchyla, utrzymuje go w mocy albo odsyła sprawę do ponownego rozpatrzenia. W Sądzie Apelacyjnym w Warszawie od wpłynięcia sprawy do rozstrzygnięcia upływa średnio 14 miesięcy. Sprawa Walerii trwa już 60 miesięcy.
– W mojej sytuacji, osoby chorej na chorobę Parkinsona i ciężko okaleczonej w wypadku, prowadzenie postępowania apelacyjnego przez pięć lat jest równoznaczne z odmową prawa do sądu – uważa Waleria, która sama z wykształcenia jest prawniczką.
Przed wypadkiem przez wiele lat pracowała w międzynarodowej kancelarii prawniczej w Warszawie. Dobrze zarabiała. Dziś ma 61 lat i tylko 2 tys. zł renty. Mieszka z mamą w centrum Warszawy. Drugie piętro w bloku bez windy. Kiedyś mogła założyć protezy i wyjść. – Teraz już za bardzo się trzęsę, żeby nosić protezy – tłumaczy. Odkąd porusza się tylko na wózku, brak windy sprawia, że nie opuszcza mieszkania.
Jak lek może zmieniać zachowanie
Problemy ze zdrowiem Walerii zaczęły ponad 20 lat temu. Miała 40 lat, a była ciągle zmęczona i śpiąca. Chodziła do wielu lekarzy. W maju 2005 roku usłyszała diagnozę. Zmniejszona mimika twarzy, stawianie coraz mniejszych liter, zmiana chodu. Lekarze potwierdzili chorobę Parkinsona.
Dwa miesiące po diagnozie Waleria rozpoczęła terapię Mirapexinem. To lek z grupy agonistów dopaminy, czyli środków stymulujących produkcję dopaminy. To właśnie niedobór dopaminy powoduje utratę kontroli nad mięśniami i ich drżenie.
Miraprexin przyniósł poprawę: ustąpiło drżenie prawej ręki i ciągłe zmęczenie. Waleria miała coraz lepsze samopoczucie. Jednak w maju 2006 r. lekarz zauważył u niej objawy depresji. Zdarzały się urojenia. Jesienią była już przeświadczona, że jest śledzona, że ktoś chce ją zabić. Błąkała się po mieście, pocięła sobie nadgarstek. Podczas leczenia w Instytucie Psychiatrii i Neurologii lekarze odstawili jej Miraprexin. Leczyli psychozę i uczyli, jak kontrolować samopoczucie i kiedy szukać pomocy.
W lutym 2007 r. Waleria opuściła instytut z pragnieniem zmiany w życiu. Akurat PLC Which Lawyer, renomowane brytyjskie wydawnictwo prawnicze, rekomendowało ją jako jednego z dwóch prawników specjalizujących się w przepisach ochrony środowiska w Polsce. Waleria zrezygnowała z pracy w międzynarodowej kancelarii i zatrudniła się w biurze Krajowego Administratora Systemu Handlu Uprawnieniami do Emisji. Zaczęła psychoterapię i naukę jazdy konnej.
Znów czuła się dobrze, ale wróciło drżenie ręki. W maju 2007 r. jest ponownie u neurologa. Tym razem przepisuje jej Requip produkowany przez GlaxoSmithKline. To także agonista dopaminy. Jego zażywanie zaczyna się od mniejszych dawek, które stopniowo są podwyższane.
Objawy choroby Parkinsona słabną. Waleria jeździ do domu pod miastem. Lubi pływać, więc często chodzi na basen. Kilka dni przed wypadkiem spotyka się z koleżanką, z zawodu psychiatrą. Rozmawiają o codziennych sprawach. Koleżanka powie potem przed sądem, że nie widziała u Walerii żadnych objawów depresji. To samo powiedzą koledzy z pracy.
„Rzadko: próby samobójcze”
9 października 2007 r. Waleria jak co dzień jedzie metrem do biura. Na placu Wilsona przesiadka, bo trwa remont i ruch odbywa się wahadłowo. Kiedy nadjeżdża drugi skład, Waleria nagle rzuca się na tory.
Nie pamięta wypadku. Pierwsze wspomnienie to moment wybudzenia na oddziale intensywnej terapii. Miała amputowane nogi, prawą w połowie łydki, lewą w połowie uda. Do tego m.in. złamania kości czaszki w kilkunastu miejscach, z trwałym wgnieceniem nad lewym łukiem brwiowym.
Po wypadku Waleria nie może już mieszkać sama, bo potrzebuje opieki. Zamieszkuje u mamy. O życiu jak wcześniej nie ma mowy. Nie pracuje. Ma tylko zlecenia za ok. 2 tys. zł na miesiąc. Jej renta z ZUS to wtedy 997 zł.
Jak kiedyś jest jednak dociekliwa. Nie wie, dlaczego rzuciła się pod pociąg. Przecież wszystko jej się zaczęło układać, nie miała depresji. Szuka wiadomości o Requipie. Dowiaduje się, że zawarty w nim ropinirol zmienia zachowanie. W polskiej ulotce napisano tylko, że ropinirol, „może nasilać niektóre zaburzenia psychiczne lub zaburzenia osobowości”. W amerykańskiej Waleria znajduje opis działań niepożądanych liczący 6 tys. znaków. To m.in. zwiększone libido, apatia, zaburzenia koncentracji, paranoja, zaburzenie osobowości, urojenia, agresja, nerwica i „rzadko próba samobójcza” (Rare: suicide attempt). W ulotce załączonej do Requip Starter Kit na rynek brytyjski GSK pisze „may cause suicide attempts” (może powodować próby samobójcze).
GlaxoSmithKline zmienia treść ulotki
W październiku 2010 r. Waleria występuje z pozwem. Chce, by Glaxo wypłaciło jej 809 tys. tytułem jednorazowego odszkodowania za straty materialne (w tym utracone zarobki, wydatki na samochód z podnośnikiem, protezy) oraz 1,7 mln zł zadośćuczynienia. Ponieważ potrzebuje pomocy osób trzecich i rehabilitacji, chce by GSK płacił jej też 3,5 tys. renty. GSK występuje o oddalenie pozwu w całości.
W 2009 roku – zdaniem sądu pod wpływem wypadku Walerii – GSK zmienia treść polskiej ulotki. Dodaje informacje o możliwych zaburzeniach psychicznych: często to omamy, a rzadziej – reakcje psychotyczne, w tym majaczenie, urojenia i paranoja.
Waleria mówi w sądzie nie tylko o amerykańskiej ulotce. Także lekarze zgłaszali myśli samobójcze u pacjentów zażywających Requip. W 2007 r. był to m.in. przypadek 62-latki z USA (idealizacja samobójstwa i próba samobójcza) i 53-letniej Francuzki (agresja i próba samobójcza). Portal eHealthMe podawał w 2011 r., że wśród ponad 9 tys. osób, które zgłosiły skutki uboczne ropinirolu, 54 podjęły próbę samobójczą.
W odpowiedzi GSK przedstawia w sądzie dwie opinie biegłych psychiatrów. Mają dowieść, że próba samobójcza to efekt psychozy niezwiązanej z zażywaniem Requipu, bo Waleria miała depresję. Firma chce też włączenia do akt sprawy dokumentacji z leczenia mamy Walerii, która jako ocalała z Holocaustu, także kiedyś leczyła się na depresję. Sąd odrzucił opinie zamówione przez Glaxo, bo to „jedynie prywatne dokumenty”, które mają na celu „uzasadnienie subiektywnego stanowiska” GSK. Odrzuca też wniosek dotyczący matki Walerii, bo „nie pozostaje w żadnym związku z chorobą powódki i wypadkiem”.
Sąd prosi o opinię zespół biegłych z Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Sporządzają ją: farmakolog, neurolog i dwóch psychiatrów. Piszą, że epizody psychotyczne u Walerii były prawdopodobnie skutkiem zażywania agonistów dopaminy, czyli najpierw Mirapexinu, a później Ropinirolu, bo psychoza rozwijała się właśnie wtedy, kiedy je zażywała. Jej próba samobójcza „nie była zaplanowana i ukierunkowana na odebranie sobie życia”. Waleria skoczyła pod pociąg pod wpływem nagłego impulsu, „co mogło pozostawać w związku przyczynowo-skutkowym z zaburzeniami kontroli impulsów występujących w przebiegu leczenia choroby Parkinsona lekiem ropinirol (Requip)” .
Na wniosek GSK wezwano biegłych do sądu. W zeznaniach podtrzymali to, co wcześniej napisali. „Lekarze, którzy konsultowali powódkę, nie pozostawili wątpliwości, że zdarzenie to nie stanowiło sterowanej wolą próby samobójczej, ale jest efektem zaburzeń świadomości na skutek toksycznego leku stosowanego przez powódkę zgodnie z zaleceniem lekarza specjalisty” – ocenił sąd.
GSK o wyroku: „błędny, opinie biegłych dobrane wybiórczo”
W grudniu 2018 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapada wyrok. Sąd uznaje, że ryzyko wypadku Walerii byłoby znacznie niższe, gdyby w charakterystyce leku i ulotce GSK ostrzegło o wszystkich działaniach niepożądanych, tak jak w amerykańskiej ulotce. Po prostu Waleria nie zaczęłaby go zażywać. Jednak firma zmieniała ulotkę dopiero w 2009 r., a więc po wypadku. Teraz jest w niej napisane, że „pacjenci z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi lub psychotycznymi (…) powinni być leczeni agonistami dopaminy tylko wtedy, kiedy potencjalne korzyści przeważają nad ryzykiem”.
Sąd przyznał Walerii 368 tys. zł odszkodowania i 500 tys. zł zadośćuczynienia. Uznał też, że GSK powinno jej wypłacać co miesiąc 3 tys. zł renty.
Zasądzona suma to tylko jedna trzecia kwoty, jaka była w pozwie. Waleria jest jednak zadowolona z wyroku. GSK przeciwnie. W apelacji prawnicy koncernu napisali, że wyrok jest „błędny”, bo „błędne są ustalenia co do faktów, a opinie biegłych dobrane wybiórczo”. Policzyli co do sztuki tabletki na wykupionych przez Walerię receptach i stwierdzili, że zażywała 4,5 pigułki dziennie. Według Walerii, to dowodzi, że nie widzieli tabletek Requipu. Mają kształt pięciokąta o ściętych krawędziach. Nie da się ich podzielić na pół.
„W moim przekonaniu Requip jest produktem niebezpiecznym, ponieważ wyzwala zachowania, na które pacjenci nie mają wpływu” – napisze też Waleria w odpowiedzi na apelację. Powołuje się na kolejne dane o próbach samobójczych: w 2012 zgłoszono ich we Francji i Niemczech łącznie 10.
– Kiedy byłam zatrudniona w kancelarii, wykonywałam różne prace dla inwestorów z branży farmaceutycznej. Widziałam, że w ulotkach zamieszczają informacje nawet o najrzadszych działaniach niepożądanych. Dlatego potem czytałam zawsze ulotki. Kiedy zaczęłam brać Requip – oczywiście też przeczytałam ulotkę. Nie sądziłam, że firma mogła coś zataić – mówi.
Rekordowa kara dla Glaxo
Koncern GSK w swojej historii zatajał jednak niejedno. Najgłośniejsza sprawa rozegrała się w latach 2011-2012. Media na całym świecie pisały o tym, że GlaxoSmithKline przyznało się do oszustwa i zapłaciło rekordową karę 3 mld dol rządowi USA i rządom stanowym.
Śledztwo Departamentu Sprawiedliwości USA pokazało wówczas, że firma GSK ukrywała informacje o trzech lekach. Ukryła, że lek Avandia znacząco zwiększa ryzyko zawału serca. Antydepresyjny Paxil był dopuszczony tylko do stosowania u dorosłych, a Glaxo promowało Paxil także jako lek dla dzieci. Inny lek antydepresyjny Wellbutrin firma zalecała także jako środek na otyłość i zaburzenia seksualne. Lekarzom, którzy zachwalali te leki i przepisywali je, koncern fundował wakacje na Hawajach, Jamajce, Bermudach, polowania, nurkowanie, rejsy, bilety na koncerty, np. Madonny.
„Zdecydowaliśmy się na ugodę, by uniknąć przeciągających się procesów, wydatków i niepewności. Zamykamy kartę, która dotyczy głównie bardzo dawnych spraw” – informował wtedy koncern.
W 2012 r. światowe media pisały też o tym, że Francuz Didier Jambart wygrał z Glaxo proces o odszkodowanie. Po tym jak zachorował na Parkinsona i przepisano mu Requip, zaczął uprawiać hazard. Gdy zabrakło mu pieniędzy, kradł je. Kradł też numery kart kredytowych przyjaciół i członków rodziny. Wszystko przegrywał. Nocą zostawiał dzieci i żonę w domu, by wymykać się do klubów gejowskich, gdzie się prostytuował. Kiedy zgłosił się na policję, sąd przyznaje mu nadzór kuratora. Dopiero wtedy dowiedział się, że już od 2000 r. wiadomo, że ropinirol może zmieniać zachowanie, w tym wywołać uzależnienie od hazardu i hiperseksualność. We francuskiej ulotce nie było o tym słowa. Sąd I instancji przyznaje Jambartowi 117 tys. euro odszkodowania. GSK się odwołuje, ale Sąd Apelacyjny podwyższa odszkodowanie do 207 tys. euro.
Jeszcze więcej zasądza w 2021 roku Sąd Apelacyjny w Mediolanie. Tym razem chodzi o Mirapexin, a więc pierwszy lek zawierający agonistę dopaminy, po którym u Walerii też wystąpiły zaburzenia. Producent, czyli Boehringer Ingelheim, ma zapłacić 500 tys. euro za to, że chorujący na parkinsona 60-latek pod wpływem leku uzależnił się od hazardu. W pewnym momencie miał 1,8 tys. jednorazowych kart kredytowych do gier online. Odszedł z pracy, ale wcześniej ukradł z niej 100 tys. euro.
Z polskiej ulotki Requipu można się teraz dowiedzieć, że lek powoduje zaburzenia kontroli impulsów. Jest też ostrzeżenie: „Należy poinformować lekarza, jeśli pacjent, jego rodzina lub opiekun zauważą wystąpienie nagłych lub jakichkolwiek nietypowych zachowań u pacjenta, a pacjent nie może się powstrzymać od impulsu lub chęci czy pragnienia do wykonania pewnych czynności, które mogą być szkodliwe dla niego lub dla innych osób”.
„Domniemania o wysokim poziomie abstrakcyjności”
We Włoszech prawomocny wyrok zapadł podobnie jak we Francji – po sześciu latach procesu. Waleria czeka już 14 lat. Pytamy w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie, dlaczego tak długo to trwa. „W sprawie nie zapadło rozstrzygnięcie, ponieważ toczy się postępowanie dowodowe” – odpisuje nam prezes Dorota Markiewicz.
Postępowanie dowodowe w sądach apelacyjnych zdarza się rzadko – zazwyczaj bazuje on na zebranych już dowodach albo odsyła sprawę do pierwszej instancji w celu uzupełnienia materiału dowodowego. Prezes Markiewicz napisała, że nie są prowadzone statystyki dotyczące postępowania dowodowego, ale według stanu na czerwiec 2024 dopuszczono dowód z opinii w 218 sprawach. Biorąc pod uwagę, że rocznie do Sądu Apelacyjnego w Warszawie wpływa ok. 30 tys. spraw, to mniej niż 1 proc.
Pierwsza rozprawa w sprawie Walerii w sądzie apelacyjnym odbyła się w lipcu 2019 r. Sędzia postanowił, że zasięgnie opinii biegłego z zagranicy. Trzy i pół roku trwało szukanie zagranicznego biegłego i czekanie na jego opinię. Opinia dotyczyła przepisów prawa farmaceutycznego w Stanach Zjednoczonych, w tym procesu rejestracji przez FDA, czyli Agencję ds. Leków i Żywności. Nie dotyczyła jednak możliwych działań niepożądanych Requipu.
Sędzia poprosił też o kolejną opinię biegłych z Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Choć Waleria brała Requip zgodnie z zaleceniami lekarza przez cały czas przed wypadkiem, sędzia upewniał się, czy jej zachowanie nie było spowodowane odstawieniem leków i czy nie miała tzw. zespołu abstynencyjnego.
Zadał o to kilkanaście pytań. Biegli odpisali, że „brak w aktach sprawy, a szczególnie w dokumentacji medycznej danych świadczących o zespole abstynencyjnym u powódki”, a poza tym „nie ma żadnych powodów, aby przyjmować, że Requip to środek uzależniający”, a więc wywołujący taki zespół. Zwrócili też uwagę, że sąd stawia przed nimi „zadanie snucia domniemań o wysokim poziomie abstrakcyjności”.
Na koniec biegli napisali: „Niniejsza opinia uzupełniająca nie zmienia wniosków z poprzednich opinii (z pierwszej instancji)”.
Ich pismo dotarło do sądu w styczniu 2022. Sędzia wyznaczył kolejną rozprawę dopiero na styczeń 2023. Nie odbyła się jednak, bo „biegły z zakresu prawa obcego nie złożył podpisanej opinii uzupełniającej”. Uzyskiwanie podpisu trwało prawie rok i następna rozprawa odbyła się w grudniu 2023. Kolejna miała być w styczniu tego roku, ale sędzia się rozchorował.
Wreszcie 19 kwietnia odbyła się trzecia i jak dotąd ostatnia rozprawa. Sędzia zdecydował, że poprosi o jeszcze jedną – czwartą już opinię biegłych z Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Zadał w niej 25 pytań, znów o skutki ewentualnego odstawienia leku i zespół abstynencyjny, choć biegli już napisali, że Requip nie uzależnia. Sędzia był jednak też ciekaw, czy pod pociąg może rzucić się każdy chory na psychozę lub schizofrenię? – Może rzucić się każdy człowiek, także człowiek bez żadnej diagnozy – wytłumaczyli mu biegli.
Współczucie według Glaxo
Na ostatniej rozprawie sąd zwrócił się także do stron o zawarcie ugody, której GSK odmówiło już raz Walerii w 2010 r. Tak stało się i teraz. Prawnicy GlaxoSmithKline odpisali sędziemu, że „nie widzą możliwości ugody”, bo – podobnie jak wcześniej GSK twierdziło w sprawie Jambarta – brak dowodów na „związek przyczynowo-skutkowy między tragicznym wypadkiem powódki i treścią ulotki”. A skoro tak, to decyzja o przyznaniu Walerii odszkodowania „miałaby charakter czysto uznaniowy i motywowany wyłącznie współczuciem”. „Z pełnym zrozumieniem dla indywidualnej sytuacji powódki, sądzimy, iż takie rozwiązanie byłoby nieobiektywne wobec ogółu pacjentów, których potrzeb – biorąc pod uwagę globalny charakter działalności grupy GSK – nie można tracić z pola widzenia” – podkreślili. Na koniec dodali, że „z szacunku dla trudnej sytuacji powódki oświadczają, że nie wnoszą o zasądzenie od powódki kosztów postępowania”.
Kiedy w 2012 r. GlaxoSmithKline przyznało się do oszustw i zatajania skutków ubocznych niektórych swoich leków, ówczesny szef firmy Andrew Witty zapewniał: – W imieniu koncernu pragnę wyrazić żal i powtórzyć, że nauczyliśmy się na błędach z przeszłości.
Zapytaliśmy więc GlaxoSmithKline, dlaczego teraz koncern nie chce ugody z Walerią, skoro przegrał już w sprawie Jambarta?
Dlaczego pisze o braku dowodów na związek między wypadkiem Walerii a zażywaniem ropinirolu, skoro wśród działań niepożądanych leku wymienia m.in. omamy, psychozę i brak kontroli nad impulsami, a w ulotce na rynek amerykański była wzmianka o próbach samobójczych?
Dlaczego GlaxoSmithKline uważa, że wypłata odszkodowania „byłaby nieobiektywna wobec ogółu pacjentów”? Co konkretnie byłoby w tym nieobiektywnego? Czy skoro Jambart otrzymał odszkodowanie, to odmowa wypłaty na rzecz Walerii jest „obiektywna”? I jaki to ma związek z „globalnym charakterem działalności GSK”?
Zapytaliśmy też, czy firmie GlaxoSmithKline nie jest zwyczajnie wstyd, że sprawa Walerii ciągnie się już kilkanaście lat?
„Uprzejmie informujemy, że GSK jest stroną sporu sądowego i postępowania toczącego się w Polsce w sprawie, o której mowa w mailu, w związku z czym nie komentujemy poszczególnych spraw i szczegółów toczącego się postępowania sądowego. Czekamy na rozstrzygnięcie postępowania przez sąd” – odpisało Glaxo.
„Ja już jestem bardzo chora”
W 2019 roku do Sądu Apelacyjnego w Warszawie wpłynęło prawie 28 tys. spraw, z czego prawie 27 tys. rozstrzygnięto jeszcze w tym samym roku. Do chwili obecnej pozostało już tylko 40 niezałatwionych spraw. W tym sprawa Walerii.
Składanie skargi na przewlekłość postępowania nie ma sensu. Trzeba czekać przynajmniej kilka miesięcy na jej rozpatrzenie. Jeśli nawet sąd uwzględni skargę, dostaje się odszkodowanie w wysokości na ogół 2 tys. zł. Uwzględnienie skargi nie znaczy jednak, że sąd szybko wyznaczy kolejne terminy.
Waleria w desperacji napisała niedawno list do ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Opisała w nim na dwóch stronach historię wypadku i ciągnący się proces. Wicedyrektor departamentu nadzoru administracyjnego w Ministerstwie Sprawiedliwości odpowiedziała, że jej skarga została skierowana do prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie. „Prezes Sądu został zobowiązany do zbadania sprawy oraz nadesłania wyjaśnień co do zasadności zarzutów zawartych w skardze w zakresie uchybień w sprawności postępowania i przyczyn jego długotrwałości, w szczególności długich odstępów czasowych pomiędzy kolejnymi terminami rozpraw” – odpisała.
Choroba Parkinsona u Walerii postępuje. Ma coraz mniej sił. Bardzo potrzebuje mieszkania na parterze i pieniędzy na opiekunki.
– Ja już jestem bardzo chora – mówi.
wyborcza.pl