Kościół płaci za pedofilię księdza. Rewolucyjny wyrok polskiego sądu: milion odszkodowania i renta

Gdyby ksiądz nie uczył religii, gdyby nie był księdzem, to do jego spotkania z pokrzywdzoną w ogóle nie doszłoby; – to fragment uzasadnienia wyroku poznańskiego sądu.

22 stycznia br. w gmachu poznańskiego sądu okręgowego, bez telewizyjnych kamer i dziennikarzy, sędzia Anna Łosik wydała wyrok w sprawie Katarzyny, bohaterki reportażu Justyny Kopińskiej, opublikowanego rok wcześniej w „Dużym Formacie”.

Sąd przyznaje ofierze księdza aż milion złotych zadośćuczynienia i 800 złotych dożywotniej, comiesięcznej renty. Płacić ma nie ksiądz, ale Kościół. To oznacza rewolucję.

Zaufanie księdza

„Czasem rodzice tak się upijali, że zapominali otworzyć mi drzwi. Musiałam spać na zewnątrz – opisuje swoje dzieciństwo Katarzyna w reportażu w „Dużym Formacie”. – W szóstej klasie podstawówki ksiądz uczący nas religii zauważył, że płakałam”.

Ksiądz Roman B. z zakonu Towarzystwo Chrystusowe przekonał rodziców, że lepiej Katarzynie będzie w szkole z internatem w innym województwie. Rodzice się zgodzili. Później przed sądem ojciec zeznał: „Zwiodło mnie, że to ksiądz”.

„To nie była szkoła z internatem, tylko puste mieszkanie jego matki – opowiadała dziewczyna. – (…) Był silny, ważył sto kilogramów. Krzyczałam, błagałam, by przestał. (…) Zaczął zmuszać mnie do brania leków. (…) Byłam otępiała, senna. (…) W kolejnych dniach zaczął mnie bić, poniżać, groził, że mnie zabije. (…) Często zabierał mnie na plebanię w Stargardzie. Jedliśmy obiad z księżmi, a potem brał mnie do swojego pokoju. (…) Księża się nie dziwili, że śpię u niego”.

Po kilkunastu miesiącach niewolenia Katarzyna odważyła się opowiedzieć wszystko pedagogowi ze świetlicy. Księdza Romana aresztowano w czerwcu 2008 roku.

Zostaje skazany w marcu 2010 roku przez Sąd Rejonowy w Stargardzie: „Działając w wykonaniu z góry powziętego zamiaru, w krótkich odstępach czasu, wielokrotnie, co najmniej kilkadziesiąt razy, nadużywając zaufania wynikającego z pełnionej funkcji kapłana katolickiego, obcował płciowo z małoletnią, wówczas w wieku 13-14 lat, w ten sposób, że rozbierał ją i odbywał stosunek seksualny, wprowadzając członka do pochwy małoletniej, oraz wielokrotnie doprowadzał do poddania się innym czynnościom seksualnym i do wykonywania takich czynności w ten sposób, że dotykał wyżej wymienioną po piersiach i po kroczu, całował ją po piersiach i po kroczu, kazał małoletniej dotykać swojego członka, przy czym tego dopuścił się, mając ograniczoną w stopniu znacznym zdolność kierowania swym postępowaniem”.

To właśnie ta „ograniczona poczytalność” sprawiła, że ksiądz dostał raptem cztery lata więzienia oraz czteroletni zakaz wykonywania zawodów związanych z nauczaniem dzieci.

Spóźniona reakcja

Reporterka „DF” Justyna Kopińska ustaliła, że po wyjściu z więzienia ksiądz Roman trafił do domu księży emerytów prowadzonego przez Towarzystwo Chrystusowe w Puszczykowie, willowej miejscowości pod Poznaniem. Ksiądz pedofil nie tylko odprawiał tam msze, ale korespondował z dziećmi przez Facebooka.

Dopiero po reportażu zareagowały instytucje kościelne. Najpierw abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, który wcześniej nie chciał rozmawiać z Kopińską o pedofilii, pisze list do ks. Ryszarda Głowackiego, generała chrystusowców. Prosi o jak najszybsze kościelne postępowanie karno-administracyjne. „Tego rodzaju czyny, jak mówił papież Franciszek, to coś więcej niż czyny niegodziwe; grzechy nadużyć seksualnych w stosunku do nieletnich ze strony duchowieństwa są wstrząsem dla wiary w Boga i pokładanej w Nim nadziei” – pisze arcybiskup.

Tego samego dnia ks. Głowacki odpisuje: „Za zaistniałą sytuację popełnienia przez naszego kapłana przestępstwa i jego konsekwencje serdecznie przepraszam pokrzywdzonych oraz wszystkich wiernych Kościoła, którzy poczuli się zgorszeni, a ich chrześcijańska wiara została wystawiona na próbę”. Dodaje, że sprawa toczy się przed kościelnym sądem kanonicznym.

Tajemnicza pomoc

Czy Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej próbowało pomóc pokrzywdzonej? Prawnik zgromadzenia Krzysztof Wyrwa zapewnia wtedy: – Towarzystwo Chrystusowe nie ponosi odpowiedzialności za złe czyny księdza Romana, który skrzywdził dziewczynkę bez wiedzy przełożonych. Ale chciało jej pomóc. Złożona została konkretna propozycja finansowa, która mogłaby być przeznaczona np. na leczenie czy terapię, ale nie została przez drugą stronę przyjęta. O konkretnej sumie nie mogę mówić, bo obowiązuje mnie tajemnica adwokacka.

Gdyby ofiara księdza Romana, dziś dorosła już kobieta, przyjęła wtedy propozycję chrystusowców, warunkiem ugody byłoby zapewne zrzeczenie się dalszych roszczeń – tak było w innych przypadkach. To zamykałoby drogę do sądu. Dziś wiemy już, że Katarzyna zdecydowała się na walkę przed sądem.

Pracownik grzeszy, pracodawca płaci?

Mecenas Jarosław Głuchowski składa w jej imieniu pozew cywilny w poznańskim sądzie okręgowym, bo tutaj siedzibę mają chrystusowcy. Pozywa dwa podmioty: Towarzystwo Chrystusowe i Dom Zakonny Towarzystwa Chrystusowego.

W piśmie do sądu powołuje się na trzy przepisy, na podstawie których można przypisać chrystusowcom odpowiedzialność za przestępcze czyny księdza Romana.

Sędzia Łosik, która w styczniu tego roku wydaje wyrok, uznaje, że zastosowanie ma jeden z nich: artykuł 430 kodeksu cywilnego. Brzmi on: „Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności”. Mówiąc krótko: pracodawca odpowiada za czyny pracownika.

Wyrok sędzi Łosik przez dziewięć miesięcy pozostawał tajemnicą. Dotarliśmy do najważniejszych fragmentów jego uzasadnienia.

Sędzia rozłożyła art. 430 na czynniki pierwsze.

„Powierzenie wykonania czynności to w istocie nie polecenie podjęcia konkretnego działania, ale raczej powierzenie pewnego zakresu zadań i obowiązków do realizacji” – napisze w uzasadnieniu.

Nie ma wątpliwości, że za szkodę wyrządzoną Katarzynie odpowiada ksiądz Roman, w końcu został skazany prawomocnym wyrokiem. Ale problem pojawia się przy ostatniej części artykułu. Czy szkoda została wyrządzona „przy wykonywaniu powierzonej czynności”? A może tylko „przy okazji”? Sędzia Łosik musi to ustalić, jeśli chce zastosować ten artykuł.

Zaczyna od zbadania, kto i jakie czynności powierzał księdzu Romanowi. Sięga do kościelnego prawa kanonicznego. Ustala, że ksiądz Roman ukończył nowicjat, gdzie sprawdzano „jego przydatność do udziału w strukturach pozwanego [Towarzystwa Chrystusowego]”, a potem seminarium. I zaczął pracę – prowadził lekcje religii w szkole. Chrystusowcy musieli co prawda porozumieć się w tej sprawie z miejscowym biskupem, ale ksiądz Roman nadal im podlegał.

Przełożeni i współbracia zeznają też, że do obowiązków księdza Romana należało również odprawianie mszy, udzielanie sakramentów, kontakt z wiernymi, udział w pielgrzymkach. Ale głównie „powierzano mu duszpasterstwo młodzieży”. Ksiądz Roman był „postrzegany jako osoba posiadająca szczególne predyspozycje w tym kierunku”. W uzasadnieniu wyroku czytamy, że to wszystko nie budzi wątpliwości i najistotniejszą kwestią było ustalenie, czy ksiądz Roman dopuścił się seksualnych nadużyć wobec Katarzyny przy wykonywaniu powierzonych mu zadań.

Adwokat Katarzyny uważał, że należy przyjąć „szeroką i liberalną interpretację” pojęcia „przy wykonywaniu czynności”. Prawnicy chrystusowców opowiadali się za „wąską interpretacją”. Chcieli, by sąd uznał, że molestując i gwałcąc nastolatkę, ksiądz Roman „realizował cel osobisty”, co „wyłącza odpowiedzialność zwierzchnika [Kościoła]”.

Sędzia Anna Łosik uznaje jednak, że takiej interpretacji nie można pogodzić z „koniecznością zapewnienia poszkodowanym odpowiedniej ochrony prawnej”. I przekonuje, że to powierzający wykonanie jakiegoś działania ponosi ryzyko wyboru do tego właściwych osób. Ksiądz, jak czytamy w wyroku, podlega zwierzchnikom przy wykonywaniu swoich obowiązków, nawet jeśli zwierzchnik nie nadzoruje go w sposób stały i pozostawia mu margines samodzielności.

Stanowisko, które sprzyja molestowaniu

Sędzia Łosik sięga też do publikacji toruńskiego prawnika prof. Mirosława Nesterowicza, który badał naukowo kwestię odpowiedzialności kościelnych instytucji za pedofilię księży. Nesterowicz uważa, że „przyjęcie odpowiedzialności Kościoła za molestowanie małoletnich przez księży wynika przede wszystkim z faktu, że sprawcy rzeczonych działań wykorzystywali swoją pozycję duchownych osób publicznych, mając wielki autorytet u małoletnich jako przedstawiciele Pana Boga na ziemi”.

Ofiary księży pedofilów to głównie uczniowie chodzący na religię czy kółka katechetyczne w parafiach albo ministranci mający zaufanie do księży. Dlatego prof. Nesterowicz uważa, że gdyby sprawcy nie byli księżmi, to do molestowania by nie doszło, bo małoletni nie mieliby okazji do spotkań z nimi. To stanowisko księdza stwarza możliwości takich kontaktów, sprzyja molestowaniu i je ułatwia, ma też związek z zadaniami powierzonymi księżom przez przełożonych.

Nesterowicz analizuje szczegółowo sytuacje, gdy księża wykorzystują seksualnie dzieci. Gdy dochodzi do tego w „miejscach służbowych”, czyli na plebanii, w salkach katechetycznych czy w kościele, to można sięgać po artykuł mówiący o odpowiedzialności przełożonych.

Inna sytuacja jest, gdy ksiądz prowadzi podwójne życie, w czasie wolnym i poza parafią, czyli na przykład zawiera znajomości ze swoimi ofiarami na dworcach kolejowych czy w klubach gejowskich.

„Z reguły występuje wówczas incognito jako zwykły obywatel. Tu kończy się stosunek podległości, a ksiądz staje się osobą prywatną i tylko on sam ponosi odpowiedzialność za swoje czyny seksualne” – taki pogląd Nesterowicza przywołuje sędzia Łosik.

Ksiądz może więcej

Bogatsza w taką wiedzę sędzia Łosik sprawdza, jak było w przypadku Katarzyny. I odnotowuje: „Do zawarcia znajomości doszło na lekcji religii (…). Chcąc wzbudzić zaufanie i nawiązać z nią kontakt, wysłał kartkę z rekolekcji. Wyjaśnił, że dziewczyna nie ma się czego obawiać, bo ksiądz nie wprosi się na kawę . Deklarował, że się za nią modli. Treść tej pocztówki wyraźnie wskazuje, że podkreślał swoją rolę księdza”.

Łosik zwraca też uwagę, że ksiądz Roman zapraszał Katarzynę na plebanię, czyli właśnie do „miejsca służbowego”, a pretekstem była pomoc w nauce matematyki. I że już przy pierwszym spotkaniu ją wykorzystał. Także rozmawiając z jej rodzicami, nie występował jako osoba prywatna, lecz jako wikary parafii, do której należeli. „Zawsze był w stroju służbowym. Matka powódki wyraziła zgodę na wyjazd córki na rekolekcje, a potem na pielgrzymkę, bo jechał tam ksiądz, który opiekował się młodzieżą, osobiście deklarujący, że zajmie się jej córką” – wylicza sędzia Anna Łosik.

Na pielgrzymce ksiądz Roman też próbował dobierać się do dziewczynki. A gdy potem przejął nad nią całkowitą opiekę, to znów argumentem ważnym dla matki był fakt, że propozycję wsparcia składa miejscowy ksiądz.

„Gdyby nie jego działalność w parafii, do której należała rodzina, gdyby nie zaufanie, którym go darzyli jako księdza, do przejęcia opieki z pewnością nie doszłoby” – napisze potem sędzia Anna Łosik. I doda, że matka Katarzyny podczas przesłuchania w sądzie wiele razy mówiła: „Ksiądz to jak Bóg”.

Ksiądz Roman z racji swojej posługi mógł więcej niż każdy inny pedofil. Chodził z Katarzyną do lekarzy czy psychologa. Załatwił jej mieszkanie u sióstr zakonnych, a następnie odwiedzał ją w pokoju. Sędzia Łosik zauważa w wyroku, że gdyby nie był księdzem, nie mógłby tego robić: „Z pewnością siostry zakonne nie byłyby w stanie tolerować regularnych wizyt dorosłego trzydziestolatka w pokoju trzynastolatki. W wypadku księdza zezwalały na to, albowiem był księdzem”.

Ksiądz Roman uzależniał ofiarę od siebie, zmuszał do modlitwy i spowiedzi, co też wiązało się z jego pracą. Nie tylko nie ukrywał, że jest księdzem, ale wręcz to manifestował. Dlatego nie ma znaczenia, że czasem wykorzystał Katarzynę poza „miejscem służbowym”, w mieszkaniu swojej matki.

To było jedno, długie przestępstwo, zauważa sędzia Łosik, więc kluczowe są okoliczności zawarcia znajomości. Od nich zależy odpowiedzialność chrystusowców. Sędzia tę odpowiedzialność dostrzega: „Gdyby ksiądz nie uczył religii, gdyby nie był księdzem, to do jego spotkania z pokrzywdzoną w ogóle nie doszłoby. Gdyby nie wykorzystał swojej funkcji księdza do zdobycia zaufania pokrzywdzonej, szkoda nie zostałaby wyrządzona”.

Z uzasadnienia wyroku dowiadujemy się też, jaka mogła być linia obrony chrystusowców. Sugerowali, że między księdzem a Katarzyną nawiązała się więź emocjonalna. Ale sędzia Łosik to obala. Stwierdza, że takie sugestie wpisują się w „najgorsze stereotypy”. „Chyba że więź tę rozpatrywać się będzie w kategoriach syndromu sztokholmskiego, na co zresztą zwracali uwagę biegli także w sprawie karnej” – stwierdza kategorycznie. Podkreśla, że nastolatka nie miała żadnej możliwości, by sprzeciwić się oprawcy, który w jej środowisku cieszył się szczególnym autorytetem.

„W małych wiejskich środowiskach szacunek członków lokalnej społeczności wobec duchownych jest większy niż wobec policjanta. Prawdziwości powyższej tezy dowodzi choćby reakcja mieszkańców wsi po ujawnieniu przestępstwa. To powódka była wymieniana i narażona na społeczny ostracyzm, a nie sprawca będący księdzem” – zauważa sędzia.

Kto trafia do chrystusowców?

Towarzystwo Chrystusowe, jak zauważa sędzia Łosik, nawet nie spróbowało przekonać sądu, że nie ponosi winy za przyjęcie księdza Romana w swoje szeregi. A opinie biegłych psychiatrów, którzy badali duchownego w sprawie karnej, były miażdżące: „Wynika [z nich] jednoznacznie, że czynności polegające na kontaktach z młodzieżą parafialną, w szczególności zaś nauka katechezy, zostały powierzone osobie, u której rozpoznano zaburzenia preferencji seksualnych (popęd erotyczno-seksualny ukierunkowany pedofilnie), stwierdzono cechy osobowości nieprawidłowej, zaburzenia w sferze uczuć, popędów i w sferze motywacyjnej osobowości przejawiające się niedokształceniem uczuciowości wyższej, zaburzonym autokrytycyzmem w ocenie swego postępowania, postawą podporządkowania i dominowania nad małoletnim” – pisze sędzia.

kłonności i zachowania pedofilskie ksiądz Roman miał mieć już wcześniej, przeżywał fantazje z małoletnimi, dążył do ich realizowania. To było tak silne, że biegli dopatrzyli się u niego znacznego ograniczenia zdolności do kierowania swoim postępowaniem. To z kolei wpłynęło na łagodniejszą karę.

Sędzia zastanawia się, czy Towarzystwo Chrystusowe właściwie weryfikuje kandydatów na księży. Powołując się na zeznania świadków, których powołali sami chrystusowcy, stwierdza: „Kontrola przydatności kandydata do stanu duchownego polegała raczej na braku sygnałów o przeciwwskazaniach niż realnej weryfikacji”.

Gdyby chrystusowcy przedstawili szczegółową procedurę, która weryfikuje kandydatów, sędzia mogłaby ją ocenić. Biegli mogliby nawet ustalić, że zgromadzenie nie było w stanie wykryć „osoby z tak groźnymi zaburzeniami”. Ale chrystusowcy takiej procedury nie pokazali.

Sędzia Łosik przypomina, że wytyczne w sprawie zwalczania pedofilii Konferencja Episkopatu Polski przyjęła cztery lata temu, czyli już po dramacie Katarzyny. Gdy ksiądz Roman zostawał duchownym, nie było wewnętrznych przepisów dotyczących walki z pedofilią. Ale sędzia uważa, że to nie może zwalniać chrystusowców z odpowiedzialności. Bo „problem nadużyć seksualnych duchownych wobec dzieci nie pojawił się dopiero w ostatnich latach”. Sędzia przypomina skandale pedofilskie w Australii, Austrii, Holandii, Irlandii czy Stanach Zjednoczonych, zauważa, że już w 2002 roku mówił o tym papież Jan Paweł II.

Zgromadzenie chrystusowców nie jest duże. To około 400-500 członków, w większości kapłanów. Dlatego sędzia uważa, że „rzetelna selekcja zdatności do pracy nie powinna nastręczać większych problemów”, a ksiądz Roman nigdy nie powinien być skierowany do pracy z dziećmi.

Precedens

Ale chrystusowcy w trakcie procesu próbują też innej taktyki. Pytają, dlaczego Katarzyna nie wytoczyła procesu księdzu Romanowi. Sędzia Łosik odpowiada im, że ofiara miała prawo wybrać, kogo pozywa, a poza tym to sami chrystusowcy uniemożliwili finansowe ściganie księdza Romana.

„Ksiądz nie tylko nie został wydalony ze zgromadzenia zakonnego, ale do dziś nie zakończono wobec niego postępowania kanonicznego” – ujawnia w uzasadnieniu wyroku, co jest o tyle ważne, że o takim postępowaniu prawnik chrystusowców mówił dziennikarzom już prawie dwa lata temu.

Z wyroku dowiadujemy się też, że ksiądz Roman nadal jest na utrzymaniu Towarzystwa Chrystusowców, nie ma żadnego majątku, bo wszystkiego, co miał, pozbył się, gdy wstępował do zgromadzenia.

„Sprawca może liczyć na dalsze wsparcie przełożonych” – zauważa sędzia Łosik. I dodaje: „W tych okolicznościach nie sposób przyjąć, że powódka ma jakiekolwiek realne możliwości uzyskania zadośćuczynienia od sprawcy”.

Dodaje, że gdyby wydalono księdza, to jako zwykły obywatel musiałby podjąć pracę, a jego ofiara mogłaby żądać od niego zadośćuczynienia.

– Ten wyrok to precedens na skalę kraju, sąd po raz pierwszy w takiej sytuacji stwierdził odpowiedzialność z art. 430 kodeksu cywilnego. Ale wyrok nie jest prawomocny – mówi adwokat Krzysztof Wyrwa, pełnomocnik chrystusowców.

Wyrwa nie pierwszy raz reprezentuje Kościół w sprawach wytaczanych przez ofiary pedofilów w sutannach. Był pełnomocnikiem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w procesie, który wytoczył jej Marcin K., molestowany w dzieciństwie przez księdza. Sprawcę skazano na dwa lata bezwzględnego więzienia, a jego ofiara w 2012 roku zażądała 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Sąd nie zdążył rozstrzygnąć, czy diecezja i parafia odpowiadają za księdza, bo po trzech latach procesu strony zawarły ugodę. Molestowany wycofał pozew, a diecezja i parafia w geście „chrześcijańskiej pomocy” zrekompensowały koszty terapii psychologicznej. Kwoty nie podano, ale część mediów podawała, powołując się na nieoficjalne ustalenia, że było to 150 tysięcy złotych.

– To pierwszy przypadek w historii, kiedy Kościół zgodził się na jakąś formę kompensaty za to, co się stało – komentował Adam Bodnar, wtedy wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, dziś rzecznik praw obywatelskich. Adwokat Wyrwa się z tym nie zgadzał: – Pozew został cofnięty i zrzeczono się roszczeń z tego tytułu, nie ma żadnej odpowiedzialności diecezji i parafii. Był tylko gest dobrej woli, a nie obowiązek w zakresie, który uznaliśmy od początku, żeby terapię skompensować.

Przy sprawie księdza Romana pełnomocnikowi chrystusowców pozostało tylko pytanie: – Nie ma cienia wątpliwości, że sprawcą był ksiądz, że został skazany, że odsiedział karę, że zrobił wielką krzywdę pokrzywdzonej. To było karygodne, ale czy ma za to odpowiadać Towarzystwo Chrystusowe?

Wyrwa uważa, że treść przepisu, na który powołała się sędzia Łosik, nie jest jednoznaczna. I przekonuje, że o odpowiedzialności chrystusowców można by mówić, gdyby przełożeni księdza Romana wiedzieli o jego czynach.

Chrystusowcy wyrok zaskarżyli. Rozprawa apelacyjna zaplanowana jest na 20 września.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *