Mężczyzna, który w dzieciństwie był molestowany przez ks. Pawła Kanię, żąda od kurii bydgoskiej i wrocławskiej łącznie 300 tys. zł. Pozew o zapłatę wpłynął do Sądu Okręgowego w Bydgoszczy – dowiedziała się bydgoska „Wyborcza”.
Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, pozew został właśnie złożony. Bydgoszczanin (dziś 20-letni mężczyzna) chce od obu kurii łącznie 300 tys. zł zadośćuczynienia. Zarzuca biskupom bydgoskiemu i wrocławskiemu, że nie reagując na podejrzenia i donosy w sprawie pedofilii ks. Pawła Kani, doprowadziły do jego osobistej tragedii.
Jego adwokat, mecenas Janusz Mazur, próbował już wcześniej drogą mediacji dojść do porozumienia z Kościołem. – Działający w imieniu Kościoła adwokat zaproponował pokrzywdzonemu, że za darmo poprowadzi mu proces przeciwko księdzu, jednocześnie dążył do tego, by zrzekł się roszczeń w stosunku do Kościoła – mówi.
Bydgoszczanina ta propozycja nie usatysfakcjonowała. Chce pieniędzy od kurii.
Siedem lat odsiadki
Ksiądz Paweł Kania został skazany w zeszłym roku na siedem lat więzienia. Ma też nakaz leczenia oraz dożywotni zakaz wychowywania i edukacji dzieci. Prokuratura ustaliła, że molestował ministrantów ponad dziesięć lat. Przed sądem zeznawały przeciw niemu trzy ofiary, w tym bydgoszczanin, który teraz pozywa kurie. Wielu innych, wskazanych przez ofiary, wstydziło się zeznawać.
Dlaczego? Kościół o pedofilii wiedział od lat. Sprawę opisał niedawno na łamach „Dużego Formatu” Marcin Kącki w pierwszym reportażu z cyklu „Pedofilia w Kościele”. Wykazał, że biskupi bydgoski i wrocławski, nie wyciągając należytych konsekwencji wobec ks. Kani, chronili go.
Milczenie Kościoła
Ksiądz Kania pierwszy raz został zatrzymany przez policję w 2005 r. na terenie diecezji wrocławskiej, gdy nagabywał chłopców pod sklepem. Na jego komputerze śledczy odnaleźli materiały pedofilskie. Biskup wrocławski przeniósł go wówczas do Bydgoszczy.
Ksiądz pracował w parafii pw. Opatrzności Bożej przy ul. Sandomierskiej, zajmował się ministrantami i uczył w Gimnazjum nr 13. I molestował chłopców.
Biskupowi Janowi Tyrawie poskarżyli się na księdza dyrektorka i proboszcz za „naganne zachowania wobec młodzieży”. Biskup przeniósł księdza z powrotem do Wrocławia. Tam ks. Kania znów uczył w szkole i zajmował się ministrantami.
Potem wrocławski biskup przeniósł ks. Pawła do Milicza, gdzie wciąż miał kontakt z chłopcami. Dopiero w 2010 r., gdy uprawomocnił się wyrok za posiadanie pornografii pedofilskiej, ksiądz został odsunięty od dzieci. Ale do ośrodka opiekuńczego sióstr zakonnych we Wrocławiu, do którego został przeniesiony, sprowadzał sobie chłopców i ich molestował. Kuria wtedy przeniosła księdza do domu księży emerytów we Wrocławiu.
Ks. Kania wpadł dopiero w 2012 r., gdy policja zrobiła na niego zasadzkę, zaalarmowana przez personel hotelu, do którego przywoził regularnie 14-latka.
„To wszystko zemsta”
Ks. Kania podczas procesu nie przyznawał się do winy. Początkowo twierdził, że zemściła się na nim policja, bo kiedyś poskarżył się na mandat. Wyjaśniał, że chciał dobrze dla rodzin ministrantów. A porno podrzuciła policja. Biegły lekarz rozpoznał u niego pedofilię. Pod koniec procesu kapłan zmienił linię obrony, uznał, że padł ofiarą zemsty politycznej za wiersz, który sześć lat temu napisał na cześć prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Proces wykluczania ks. Kani ze stanu duchownego na podstawie przepisów prawa kanonicznego jest jeszcze w toku.
gazeta.pl