Zbigniew K. był policjantem, miał problemy z alkoholem i po pijanemu znęcał się nad rodziną. Jego szefowie doskonale o tym wiedzieli, bo dręczona żona interweniowała u przełożonych męża z komendy w Koninie. Nie zapobiegli tragedii – kobieta została brutalnie zamordowana. Po kilkunastu latach od zbrodni bliscy ofiary pozwali policję.
Zbigniew K. był funkcjonariuszem zatrudnionym w konińskiej komendzie. Jego problem alkoholowy nie był tajemnicą dla przełożonych, bo mężczyzna trafiał na terapie (także zamknięte), korzystał też z pomocy psychiatrów. Nie pomagało. To jednak nie wszystko – po pijanemu znęcał się nad bliskimi. Ofiarą przemocy padała żona Beata, ale szczęśliwego dzieciństwa nie mieli również synowie (wtedy nastolatki, dzisiaj dorośli mężczyźni). Rodzinie K. założono nawet niebieską kartę [procedura uruchamiana w wypadku stwierdzenia lub podejrzenia istnienia przemocy w rodzinie]. W ich domu dochodziło do drastycznych scen, ze straszeniem służbowym pistoletem włącznie.
Zdesperowana kobieta wprawdzie się rozwiodła, ale mąż nadal ją nachodził. Wcześniej i później szukała pomocy u przełożonych Zbigniewa K., ci jednak nie zareagowali szybko i stanowczo. Ostatecznie wszczęto procedurę wydalenia go ze służby.
Nie udało się zapobiec najgorszemu. 24 listopada 2004 r. jeden z synów znalazł ciało matki. Zakrwawione, zawinięte w dywan. Sekcja zwłok wykazała, że oprawca zadał jej kilkadziesiąt ciosów ostrymi narzędziami, m.in. nożyczkami. Szybko zatrzymano Zbigniewa K. (był pijany), przyznał się do winy, dowody były niepodważalne, został skazany. Pierwszy wyrok brzmiał – 25 lat więzienia, ale w wyniku apelacji karę zmniejszono do 15 lat pozbawienia wolności.
Zbigniew K. trafił do zakładu karnego (niedawno wyszedł dzięki warunkowemu przedterminowemu zwolnieniu), akta zaś trafiły do archiwum. Mieszkańcy Konina zapomnieli o makabrycznej sprawie. Niespodziewanie jednak wróciła. W listopadzie ub.r., czyli po 11 latach od zbrodni, do sądu trafił pozew, w którym bliscy zamordowanej – dwaj synowie, matka i brat – pozwali konińską policję, domagając się odszkodowania i zadośćuczynienia. Łącznie roszczenia opiewają na ponad 800 tys. zł. – Z podobną historią wcześniej się nie spotkałem – przyznaje „Codziennej” sędzia Marek Ziółkowski z Sądu Okręgowego w Koninie.
– Czas złożenia pozwu ma drugorzędne znaczenie. Po takich wydarzeniach każdy przeżywa traumę indywidualnie – tłumaczy „Codziennej” mec. Jarosław Głuchowski, pełnomocnik powodów.
Proces jest na finiszu, wyrok najprawdopodobniej zapadnie w październiku br.
– Nie komentujemy tej sprawy, nie będziemy również odnosili się do wyroku – lakonicznie odpowiada na pytania asp. sztab. Marcin Jankowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Koninie.
Z kolei Prokuratoria Generalna domaga się oddalenia pozwu. Zachowanie tych dwóch instytucji najbardziej bulwersuje mec. Głuchowskiego. – Od tragedii minęło bardzo dużo czasu, a przedstawiciele policji nigdy nie zaoferowali pomocy bliskim ofiary, nie skontaktowali się z nimi, aby wyrazić żal – podkreśla adwokat, który surowo ocenia niektóre argumenty drugiej strony. – Są one bardziej lub mniej poważne, ale największe wrażenie zrobiło na mnie stwierdzenie, że więzi rodzinne nie są dobrem szczególnie chronionym – mówi mec. Głuchowski, nie ukrywając irytacji.