Były detektyw został pozwany za odcinek wyemitowany w TVN, w którym zatrzymał Andrzeja Jaroszewicza na ul. Piotrkowskiej, gdy ten miał przyjmować łapówkę. Syn byłego premiera PRL za naruszenie dóbr osobistych chce od Rutkowskiego pół miliona złotych.
W sierpniu 2005 r. w ogródku restauracji Esplanada przy ul. Piotrkowskiej pięcioosobowy zespół pracowników Krzysztofa Rutkowskiego zatrzymał Andrzeja Jaroszewicza i albańskiego przedsiębiorcę. Ujęcie biznesmenów nagrywały co najmniej trzy kamery TVN: pierwsza była ukryta w torebce pracownicy Krzysztofa Rutkowskiego siedzącej przy stoliku obok obserwowanych mężczyzn, druga znajdowała się w budynku, gdzie Rutkowski koordynował akcję, ostatnią kamerę umieszczono w wozie, w którym zespół czekał na sygnał do ujęcia biznesmenów. Zatrzymanie pokazano później w programie „Detektyw”, którego bohaterem był Krzysztof Rutkowski.
Ludzie eksdetektywa po zatrzymaniu Jaroszewicza i Alberta B. przekazali ich policji. Z zawiadomienia, jakie złożono do prokuratury, wynikało, że zatrzymani próbowali wymusić pieniądze od swego wspólnika – Marka B. Syn byłego premiera decyzją sądu na trzy miesiące trafił do aresztu.
Jak ustaliła prokuratura, B. wraz z Jaroszewiczem i Albańczykiem chcieli zrobić interes, budując wspólnie spalarnię niebezpiecznych odpadów. Mężczyźni umówili się, że Marek B. załatwi grunt pod spalarnię i wszystkie zezwolenia, a dwaj pozostali zadbają o finansowanie. Obcokrajowiec miał zaciągnąć w austriackim banku 5,5 mln euro kredytu. Po kilku miesiącach poinformował B., że pożyczka zostanie przyznana, ale potrzeba 150 tys. euro na koszty.
Marek B. umówił się na przekazanie pieniędzy i powiadomił o wszystkim detektywa Krzysztofa Rutkowskiego.
Dwa lata temu prawomocnym wyrokiem Andrzeja Jaroszewicza i Alberta B. uniewinniono od zarzutu wymuszenia rozbójniczego. Ten pierwszy już wtedy zapowiedział, że pozwie Krzysztofa Rutkowskiego. Słowa dotrzymał. W grudniu 2013 r. jego pełnomocnik wniósł pozew o naruszenie dóbr osobistych podczas ujęcia przez detektywa. Za naruszenie czci i godności chce pół miliona złotych.
W poniedziałek sąd przesłuchał strony. Jaroszewicz podkreślał, że zatrzymanie poważnie odbiło się na jego życiu zawodowym. – Odwrócili się ode mnie kontrahenci. Odczuwałem niechęć otoczenia wobec mojej osoby. Po wyjściu z aresztu wyjechałem na półtora roku do przyjaciół na Bałkanach. Wtedy w Polsce nie miałem czego szukać – żalił się na rozprawie. Zdaniem powoda program „Detektyw” emitowany przez TVN nie oddawał rzeczywistych działań firm detektywistycznych. Był zmanipulowany i oparty na z góry przyjętym scenariuszu.
Rutkowski odpierał zarzuty. – Program nie opierał się na żadnym scenariuszu – zapewniał. – Działania mojego zespołu były szybkie i dynamiczne, bo nie możemy dać się zaskoczyć. Nigdy nie można wykluczyć, czy zatrzymywany będzie agresywny i czy ma broń palną. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność.
Według Rutkowskiego pozew Jaroszewicza jest bezzasadny, bo to „TVN decydował o emisji odcinka” i to do telewizji powinien kierować roszczenia lub do skarbu państwa. – Nie czuję się odpowiedzialny za tę sprawę. To nie ja go zatrzymałem, tylko policja. Nie ja postawiłem zarzuty, tylko prokuratura i wreszcie nie ja aresztowałem. O tym zdecydował sąd – podkreślał Rutkowski.
gazeta.pl