Cztery lata po powodzi, która spustoszyła gminę Wilków, Marta Pietras wygrała w sądzie z towarzystwem Generali, w którym miała ubezpieczony sklep. Ze zwycięstwa się nie cieszy, już dawno splajtowała, ścigają ją komornicy, a bank chce zlicytować dom. Zanim w maju i czerwcu 2010 roku Wisła dwa razy zalała gminę Wilków nieopodal Kazimierza Dolnego Marta Pietras prowadziła dobrze prosperujący sklep, m.in. z farbami, materiałami budowlanymi, oraz kwiaciarnię. Dawała pracę siedmiu osobom.
Jak wielu przedsiębiorców miała na głowie kredyty – wzięła 220 tys. zł na sklep. Nie zdążyła też spłacić wszystkich faktur dostawcom i kontrahentom. Rzeka zabrała jej większość majątku, a przede wszystkim zniszczyła dom i gospodarstwo rolne, z którego rodzina Pietrasów (mają trzy córki, najmłodsza urodziła się po powodzi, najstarsza idzie do liceum) mogłaby się jakoś utrzymywać. Dom z polem oraz sklep Marta Pietras z mężem ubezpieczyli w towarzystwie Generali.
Polisa? Miesiąc później
Dwa dni przed tym, jak w Wilkowie rozerwało wał na Wiśle Marta Pietras zadzwoniła do swojej agentki i umówiła się z nią na podpisanie polisy od powodzi. Bank domagał się ubezpieczenia majątku. Marta Pietras zawarła u swojej agentki umowę z Generali.
– Po powodzi towarzystwo początkowo odmówiło wypłaty odszkodowania, twierdząc, że nie ma wszystkich dowodów, pozwalających na oszacowanie strat mojej klientki. Z dużym trudem, ale je dostarczyliśmy. Nie było mowy o tym, że polisa nie obowiązywała podczas powodzi – relacjonował nam wtedy mecenas Rafał Choroszyński, reprezentujący właścicielkę zrujnowanego sklepu.
Generali upierało się potem, że Pietras nie miała prawa do rekompensaty za sklep, bo jej polisa zaczęła obowiązywać dopiero… miesiąc później. Tyle że Marta Pietras na nic takiego na piśmie się nie zgodziła.
Adwokat powodzianki wskazywał: – To o tyle dziwne, że uchwała zarządu Generali, wprowadzająca taką miesięczną karencję, nie ma nawet daty.
Z pieniędzmi za zrujnowany dom i posesję było jeszcze inaczej: – Mieliśmy dwa metry wody na podwórku. Sprzęty poniszczone, płytki, ściany do wymiany. Budynek osiadał i trzeba go było odwodnić, a Generali odpowiadało nam, że mieliśmy tylko 20 cm wody i dostaliśmy przecież wsparcie z publicznych pieniędzy. Wypłaciło nam tylko 20 tys. zł.
Rzecznik towarzystwa, gdy po raz pierwszy opisaliśmy to w „Wyborczej”, tłumaczył: – Stoimy na gruncie prawa, mając podstawy formalne do odmowy wypłaty odszkodowania (kwestia karencji w ryzyku powodzi oraz braki po stronie klientki w zakresie dokumentacji poniesionych nakładów za zniszczone mienie.
Pietrasowie wciąż sądzą się z ubezpieczycielem o ponad pół miliona złotych rekompensaty za dom. Dopiero niedawno udało się im wygrać prawie 520 tys. zł (plus odsetki od 27 czerwca 2010 roku) za szkody w sklepie i zwrot 10 tys. zł kosztów, które Marta Pietras poniosła na proces. – Sąd apelacyjny w prawomocnym orzeczeniu uznał nasze roszczenia co do złotówki. Umowa ubezpieczenia wbrew temu, co twierdziło Generali, obowiązywała w dniu powodzi. Ubezpieczyciel zapłacił wszystko niezwłocznie po wyroku, szkoda jednak, że trzeba było czekać aż tyle lat – mówi „Wyborczej” mec. Choroszyński.
Lepiej się procesować
Marta Pietras: – Czy się cieszę z tych pieniędzy? Sklepu nie udało nam się ponownie otworzyć. Pierwsze zbiory z pola mieliśmy dopiero w ub. roku. W tym liczyliśmy na więcej, ale 1,5 hektara malin zniszczyły ulewne deszcze, a czarna porzeczka kosztuje 40 groszy. To, co zarobimy, zabiera komornik na niespłacone faktury dla dostawców, a bank już zapowiedział, że będzie chciał nam licytować dom.
Rok po powodzi opublikowaliśmy w „Wyborczej” reportaż o różnych sposobach ubezpieczycieli na oddalenie lub opóźnienie roszczeń klientów. – Z informacji uzyskanych od pracowników firm ubezpieczeniowych oraz z własnego doświadczenia, gdyż sam byłem pracownikiem jednej z takich firm, wynika, że ubezpieczyciele prowadzą wewnętrzne statystyki. Według nich tylko niektórzy niezadowoleni klienci kierują sprawy do sądu. Stąd też ubezpieczyciele, mając świadomość niewielkiej liczby wytaczanych procesów, nie są zainteresowani polubownym zakończeniem sporów – komentował Cezary Orłowski, ekspert z biura rzecznika ubezpieczonych.
gazeta.pl