Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad oskarża prof. Jana Biliszczuka, konstruktora mostu Rędzińskiego we Wrocławiu, o błąd w projekcie i domaga się od niego ponad miliona złotych odszkodowania. Sprawa trafiła do sądu. – Ten proces to próba wyłudzenia nienależnych pieniędzy – ripostuje projektant – Zrobiliśmy rewelacyjny most, o którym nawet Japończycy piszą. Na całym świecie został zauważony. Od czasu mostu inż. Stefana Bryły [pierwszy na świecie spawany most stalowy na rzece Słudwi w Maurzycach pod Łowiczem oddany do użytku 12 sierpnia 1929 – przyp. red.] to najbardziej znany polski obiekt na świecie, a Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad chce nas puścić za ten most z torbami – oburza się prof. Jan Biliszczuk.
Rędziński to najwyższy most w Polsce. Pylon, czyli filar, do którego jest podwieszony, ma aż 122 m wysokości. Dla porównania taras Pałacu Kultury jest 8 m niżej. To rekordzista także pod innymi względami: najdłuższy żelbetowy most podwieszony w Polsce (512 m), najdłuższy podwieszony na jednym pylonie, z najdłuższym przęsłem żelbetowym (256 m) i największy powierzchniowo most żelbetowy na świecie (70 tys. m kw.).
Most jest częścią Autostradowej Obwodnicy Wrocławia. Jego budowa kosztowała ponad 570 mln zł. Otwarty został dla kierowców w sierpniu 2011 r. Wówczas przedstawiciele Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad pękali z dumy, chwalili wyjątkowość konstrukcji. GDDKiA nakręciła o inwestycji film, gdzie wyliczała: – Most Rędziński to nie tylko efektowny wygląd. Łączna ilość drutu, z którego zrobiono jego liny nośne, jest równa odległości z Wrocławia do Tokio. Mierzy blisko 8 tys. km.
Spór o 3,5 tys. ton stali
Jednak teraz sytuacja się zmieniła. Spór dyrekcji z projektantem dotyczy stali zbrojeniowej. Według GDDKiA podczas budowy mostu zużyto jej o 3,5 tys. ton więcej, niż zakładał projekt budowlany sporządzony przez Zespół Badawczo-Projektowy „Mosty – Wrocław” pod kierownictwem prof. Jana Biliszczuka. Dyrekcja twierdzi, że przez błąd w projekcie prace przy moście przedłużyły się o prawie 150 dni. W związku z czym poniosła dodatkowe koszty.
– GDDKiA dochodzi od projektanta kwotę 1 037 350 zł wraz z odsetkami liczonymi od 17 grudnia 2011 r. do dnia zapłaty – wyjaśnia Michał Radoszko, rzecznik dyrekcji we Wrocławiu. – Dochodzimy zapłaty kosztów poniesionych z tytułu doradztwa naukowo-technicznego w związku z wydłużeniem robót budowlanych, kosztów inżyniera kontraktu oraz nadzoru autorskiego poniesionych przez GDDKiA w wydłużonym okresie realizacji inwestycji – wylicza rzecznik.
Projektant nie zgadza się z tymi argumentami.
– W projekcie budowlanym podałem ilość stali, jaka teoretycznie będzie potrzebna. Rzeczywista ilość zbrojenia zależała od technologii łączenia prętów. Nie mogłem więc jej podać, bo o technologii decyduje wykonawca – argumentuje prof. Jan Biliszczuk.
Co jest w specyfikacji?
Firma Mostostal, która realizowała prace, łączyła pręty na zakładkę. Dlatego wykorzystała większą ilość stali.
– W specyfikacji przetargowej dla wykonawców było wyraźnie zaznaczone: „Do obliczenia należności przyjmuje się teoretyczną ilość zmontowanego zbrojenia (…). Nie dolicza się stali zużytej na zakłady przy łączeniu prętów, przekładek montażowych i drutu wiązałkowego” – cytuje prof. Biliszczuk. – GDDKiA nie powinna więc płacić wykonawcy za dodatkowo zużytą stal. A że prawdopodobnie zapłaciła, to jej sprawa. Mogła przepłacić nawet 15 mln zł, a teraz chce zrzucić odpowiedzialność na nas. Mnie zarzuca, że nienależycie wykonałem projekt. Tymczasem czy ona należycie go rozliczyła? – zastanawia się profesor.
Ilość zbrojenia wzrosła również w związku ze zmianą technologii montażu mostu. Beton sprężony został zamieniony na żelbet. – Złożył w tej sprawie wniosek wykonawca. Mostostal sugerował, że to przyspieszy realizację prac. GDDKiA wyraziła zgodę, nie rozumiem więc, dlaczego teraz ma pretensje – dziwi się Biliszczuk. – Według mnie nie miało to wpływu na czas trwania budowy.
Projektant twierdzi, że nie on popełnił błąd, ale GDDKiA.
– Wychodzi na to, że dyrekcja nie przeczytała specyfikacji przetargowej. Dla mnie to szok, że nie zna własnych dokumentów i ciąga nas po sądach. Teraz kilka lat życia zmarnuję na udział w rozprawach, by udowodnić, że nie jestem wielbłądem. Taką sprawę, o którą latami będziemy się sądzić, inżynierowie rozstrzygnęliby podczas 15-minutowej rozmowy. To problem na poziomie studenta II roku – kończy Jan Biliszczuk.
gazeta.pl