Sądy nakazują wypłacać średnio 100 tys. zł za śmierć bliskiej osoby w wypadku sprzed 2008 r. Ubezpieczyciele protestują i zarzucają kancelariom odszkodowawczym nieetyczne działania. Pani Beata zginęła w wypadku samochodowym. Jej mąż, pan Paweł, został sam z dwiema córkami.
Towarzystwo ubezpieczeniowe Warta, w którym sprawca miał polisę OC, wypłaciło tylko po 5 tys. zł zadośćuczynienia dla córek. Pan Paweł miał nie dostać ani złotówki. Sąd Okręgowy w Słupsku uznał, że to za mało. Przyznał 250 tys. zł zadośćuczynienia za ból i cierpienia w związku ze śmiercią matki i żony. Pan Paweł dostał 50 tys. zł, a jego córki po 100 tys. zł.
Do procesu by nie doszło, gdyby nie kancelaria zajmująca się odzyskiwaniem odszkodowań od ubezpieczycieli. Jej przedstawiciel odwiedził rodzinę kilka dni po wypadku. Pytał, czy już wiedzą, co z odszkodowaniem.
Skąd się dowiedział o tragedii? Ubezpieczyciele powiedzieliby, że od personelu szpitala lub firmy pogrzebowej. Podobno wiele takich osób pracuje też w kancelariach. Dzięki nim firmy od razu wiedzą, kto może potrzebować pomocy.
Mąż pani Beaty nie miał głowy do takich spraw. O pytaniu kancelarii przypomniał sobie dopiero wtedy, kiedy ubezpieczyciel zawiadomił go, że może liczyć tylko na 10 tys. zł rekompensaty. Zdawał sobie sprawę, że jeśli skorzysta z ich usług, jedną czwartą odszkodowania będzie musiał oddać w formie prowizji, ale przedstawiciel kancelarii obiecywał, że od ubezpieczyciela dostanie cztery razy tyle. Prowizji musiał zapłacić nieco ponad 60 tys. zł, ale i tak zostało 190 tys. zł.
Czy ból po stracie przed 2008 r. jest inny?
Gdyby do wypadku doszło przed 3 sierpnia 2008 r., mąż pani Beaty nie dostałby od ubezpieczyciela ani grosza zadośćuczynienia. Dopiero wtedy bowiem do kodeksu cywilnego wpisano pojęcie zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, które sąd może przyznać rodzinie zmarłego.
Jednak według Sądu Najwyższego i sądów rejonowych rodziny ofiar sprzed 2008 r. również powinny dostać rekompensatę za krzywdy i ból związany ze śmiercią bliskiej osoby. Trzy lata temu Sąd Najwyższy jasno powiedział, że należy im się zadośćuczynienie z uwagi na inny, już wcześniej istniejący, artykuł kodeksu cywilnego.
W otrzymaniu zadośćuczynienia pomagają kancelarie odszkodowawcze. Tak było z rodziną pani Danuty, która zmarła tragicznie w wypadku samochodowym w 2002 r. PZU, gdzie sprawca wypadku miał polisę, wypłaciło tylko po 20 tys. zł matce, córce i dwóm synom z uwagi na pogorszenie się ich sytuacji finansowej. Ubezpieczyciel nie poczuwał się do wypłacenia ani złotówki z uwagi na ból po stracie matki.
Sprawą zajęła się kancelaria odszkodowawcza Auxilia. Spór rozstrzygał Sąd Okręgowy we Wrocławiu, a następnie sąd apelacyjny. Orzeczono na rzecz matki 40 tys. zadośćuczynienia, a na rzecz dzieci po 60 tys. zł plus odsetki za zwłokę.
Takich spraw są tysiące. Kancelarie odszkodowawcze przegrywają zaledwie kilka spraw na kilka tysięcy wygranych, ale o każde zadośćuczynienie od PZU i Warty za wypadek sprzed 2008 r. muszą walczyć w sądzie.
Ubezpieczyciele przekonują, że prawo nie działa wstecz i zgodnie z nim zadośćuczynienie zaczęło funkcjonować w Polsce dopiero od 2008 r. Nie przekonują ich uchwały Sądu Najwyższego, z których wynika co innego.
Widmo 8 mld zł odszkodowań nad PZU i Wartą
Ubezpieczyciele uparcie odmawiają wypłat, bo to dla nich nie lada wydatek.
Za śmierć żony czy męża współmałżonek może liczyć na 80-100 tys. zł. Matce, która traci jedyne dziecko, sądy przyznają nawet 150 tys. zł. Kiedy dziecko traci oboje rodziców, dostaje od ubezpieczyciela nawet 250 tys. zł. Każda sprawa jest jednak indywidualna, często zadośćuczynienia nie przekraczają 50 tys. zł, a w niektórych przypadkach idą w setki tysięcy złotych i dochodzą czasem nawet do pół miliona.
W sumie koszt zadośćuczynień za wypadki sprzed 2008 r. mogłyby sięgnąć nawet 10 mld zł. Tak wynika z wyliczeń eksperta ubezpieczeniowego Marcina Brody. Większość tych roszczeń byłaby wobec PZU i Warty, które przez te lata miały ok. 80-proc. udział w rynku. W najgorszym scenariuszu PZU musiałoby wypłacić blisko 6 mld zł, Warta niecałe 2 mld zł.
– Jestem głęboko przekonany, że elementem „cywilizowania” relacji, nawet nie tyle z kancelariami odszkodowawczymi, ile przede wszystkim z poszkodowanymi, będzie zaprzestanie nagminnego zmuszania poszkodowanych do dochodzenia swoich praw na drodze sądowej – apeluje Bartłomiej Krupa, prezes Polskiej Izby Doradców i Pośredników Odszkodowawczych.
Spójrzcie, co robią kancelarie
Ubezpieczyciele nie chcą rozmawiać o niewypłacanych rekompensatach i bronią się, pokazując nieetyczne praktyki kancelarii odszkodowawczych.
Przede wszystkim chodzi o sposoby na „łowienie” klientów. – Źródłem mogą być dane zdobyte od likwidatorów ubezpieczyciela. Zresztą wielu pełnomocników to dawni likwidatorzy. Szczególnie drastyczne sprawy mogą więc… pamiętać – tłumaczy Marcin Broda.
Przedstawiciele kancelarii podobno chodzą też po cmentarzach i szukają grobów sprzed 2008 r. z napisami „zmarł tragicznie”.
Na tym nie koniec. – Wzdłuż siódemki z Warszawy do Gdańska czy innych podobnie śmiertelnych dróg w Polsce nie ma podobno domu, którego przedstawiciele odszkodowawczy by nie odwiedzili, czy to szukając poszkodowanych, czy też współpracowników – mówi ekspert. – Jeśli jest gdzieś „czarny punkt”, to na pewno w pobliskim domu siedzi przedstawiciel kancelarii. Zawsze potencjalnie będzie u osoby poszkodowanej najszybciej.
Oprócz nieetycznych praktyk ubezpieczyciele wytykają też kancelariom wygórowane prowizje. Bo niektóre zabierają dla siebie nawet 40 proc. uzyskanego odszkodowania.
– O ile rynek ubezpieczeniowy faktycznie miałby zapłacić za stare szkody dodatkowych 10 mld zł, o tyle kancelarie odszkodowawcze pobrałyby pewnie z tego przynajmniej 1,5-2,5 mld zł prowizji – liczy Broda. – Prowizji uczciwie zarobionej, bo bez pełnomocników poszkodowani w ogóle nie otrzymaliby należnych im pieniędzy.
Gdyby nie kancelarie odszkodowawcze, poszkodowani nie otrzymaliby od towarzystw ani grosza. – Idąc za radą ubezpieczycieli, należy sobie zadać pytanie, czy przed złożeniem pozwu o zapłatę zadośćuczynienia kolejni uprawnieni odprawiani z kwitkiem powinni dzwonić do ubezpieczyciela, który życzliwie podpowie im, czy czasem nie są narażani przez kancelarię na zbędne koszty? – drwi Krupa.
I dodaje: – Podczas kiedy Sąd Najwyższy, rzecznik ubezpieczonych i kancelarie roztrząsają kwestię równego traktowania tych, którzy utracili najbliższych przed 3 sierpnia 2008 r. i po tej dacie, najwięksi gracze rynku ubezpieczeniowego zdają się nawoływać: „Ciszej nad tą trumną. Za kilka lat roszczenia zaczną się powoli przedawniać”.
Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione
gazeta.pl