Przez dwa lata w krakowskich zakładach Philipa Morrisa gołymi rękami przepakowywała tytoń. Na jednej zmianie do ćwierć tony. Bez maski. W końcu się rozchorowała i wypowiedziała wojnę tytoniowemu koncernowi. Wczoraj sąd przyznał jej rację i 30 tys. zł zadośćuczynienia.
– To niewiarygodne zwycięstwo! – entuzjazmował się po wczorajszym wyroku mecenas Maciej Kliś, pełnomocnik kobiety (zajął się tą sprawą pro bono). Takiego wyroku jeszcze w Polsce nie było. Po raz pierwszy bowiem koncern tytoniowy przegrał starcie w sądzie i będzie musiał zapłacić zadośćuczynienie za wpływ pyłu tytoniowego na zdrowie pracownika zatrudnionego przy produkcji papierosów.
Pani Beata była jedną z setek osób zatrudnionych tymczasowo. Przez dwa lata w krakowskich zakładach Philipa Morrisa gołymi rękami przepakowywała tytoń. – Pył tytoniowy unosił się wszędzie. Gdy wracałam do domu, byłam brązowa. Jak brałam kąpiel, woda w wannie była brunatna – wspominała. Pojawił się alergiczny nieżyt nosa, duszności.
Kiedy Powiatowy Zespół Orzekania o Niepełnosprawności potwierdził uszczerbek na zdrowiu w związku z chorobami zawodowymi, pani Beata ruszyła na wojnę przeciwko Philipowi Morrisowi. Zażądała od koncernu 300 tys. zł, bo jak mówiła, nie jest już w stanie podjąć pracy. – Krzywda jest nieprzemijalna, obniża komfort życia – argumentował jej adwokat.
Decydująca okazała się ekspertyza lekarska
Koncern wytoczył jednak najcięższe działa. Wykluczył jakąkolwiek możliwość ugody, w sprawę zaangażował jedną z najlepszych kancelarii w zakresie prawa pracy. Wynajął prywatnych biegłych, którzy mieli ocenić stan zdrowia kobiety, kwestionował jakość badań laryngologicznych, domagał się odpowiedzi na dodatkowe pytania do kolejnych ekspertyz. Prawnicy firmy napisali m.in., że nieżyt nosa jest chorobą odwracalną i uleczalną, a „powódka dąży do zapewnienia sobie środków do życia bez konieczności podejmowania zatrudnienia”. Zapewniali, że w hali raz w roku prowadzone są pomiary stężenia pyłu, które wykazują, że jest ono o połowę niższe od norm, agencje pracy werbujące tymczasowych pracowników są informowane o warunkach produkcji, zaś pracownicy w każdej chwili mogli poprosić o maseczki.
Wszystko na nic. Decydująca okazała się ekspertyza lekarska potwierdzająca, że schorzenia pani Beaty mają związek z warunkami pracy. – Indywidualne środki ochrony należy stosować niezależnie od tego, czy normy szkodliwych substancji były przekroczone. Bo w przypadku niektórych osób nawet lata pracy w takich warunkach nie wywołają niepożądanych objawów, a u innych może wystarczyć niewielkie zapylenie – argumentował wczoraj krakowski sąd.
Z żądnych przez krakowiankę 300 tys. zł przyznał jej tylko 30 tys. zł zadośćuczynienia, bo uznał, że schorzenia nie uniemożliwiają jej podjęcia pracy w innym miejscu. – Kluczowe jest orzeczenie, że był wymóg stosowania masek i innych środków ochrony, bo koncern cały czas to kwestionował. Kwota jest kwestią dalszą – przekonuje Kliś.
Chorób zawodowych nie stwierdzono
Mecenas nie kryje, że wyrok może stworzyć szansę innym pracownikom do walki o odszkodowania. – Jeżeli się utrzyma, będę pierwszym, który podejmie starania, by osoby narażone na pracę w takich warunkach uzyskały rekompensatę – deklaruje.
Ale do tego może być jeszcze daleka droga. Philip Morris już zapowiada, że odwoła się od wyroku i będzie domagał się dodatkowych badań, czy rzeczywiście pył tytoniowy wpłynął na stan zdrowia kobiety. – Związek przyczynowy jest dla nas wątpliwy, bo proces diagnostyczny był dalece odległy od sztuki – stwierdziła po wyroku radca Dominika Dörre-Kolasa, pełnomocnik koncernu. I dodała, że zagrożenie kolejnymi pozwami jest niewielkie. – W ciągu ostatnich 20 lat mamy tylko dwa przypadki astmy oskrzelowej, i to jeszcze w czasach, gdy urządzenia odpylające nie były stosowane. Mieliśmy na początku procesu sygnały z okolicznych ośrodków medycyny, że zgłaszały się osoby z prośbą o skierowanie na badania, ale chorób zawodowych nie stwierdzono – dodała.
gazeta.pl