Krystyna Zwierz, która obwinia lekarzy z dwóch wrocławskich szpitali o śmierć męża, po ponad trzech latach doczekała się opinii biegłych w tej sprawie
56-letni Roman Zwierz, przedsiębiorca z Wrocławia, chorował na przewlekłą białaczkę limfatyczną. Pięć lat temu trafił na szpitalny oddział ratunkowy przy ul. Traugutta z podejrzeniem zawału.
Nie przetoczyli krwi
Lekarze określili jego stan jako stabilny i zlecili badania krwi. Okazało się, że ma alarmująco niski poziom hemoglobiny. Lekarka dyżurna zdecydowała, że pacjent powinien być leczony na oddziale internistycznym. Interna działała w tym szpitalu w ramach oddziału toksykologicznego, ale lekarka twierdziła, że nie było miejsc.
Pacjenta po mniej więcej 2,5 godz. karetką przewieziono do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego przy ul. Koszarowej. Ale i tam lekarze nie podali mu krwi. Po kilku godzinach mężczyzna zmarł.
Tę historię opisywaliśmy już na łamach „Gazety”. Krystyna Zwierz uważa, że lekarze zaniechali ratowania jej męża.
– Z dokumentacji medycznej wynika, że mój mąż został przyjęty na Koszarową już w stanie skrajnie ciężkim. Po pięciu godzinach zmarł, nie doczekawszy się krwi. Do końca walczył. To był silny, wysportowany mężczyzna – mówi Krystyna Zwierz.
Jakie błędy popełniono
Wdowa od pięciu lat walczy w sądzie o sprawiedliwość, ale sprawa się nie posuwa naprzód, bo aż 3,5 roku Krystyna Zwierz czekała na opinię biegłych. W końcu ją wydali, wskazując na wiele błędów popełnionych przez wrocławskich medyków.
Stwierdzili, że w dniu śmierci Romana Zwierza oddział toksykologiczny w szpitalu przy Traugutta, który miał zakontraktowane łóżka internistyczne, dysponował 16 wolnymi miejscami. Dlatego, według biegłych, decyzji odesłania pacjenta do innego szpitala nie można w żaden sposób uzasadnić jego dobrem. Ale nie można też jednoznacznie stwierdzić, że fakt odesłania pacjenta do innego oddziału internistycznego spowodował narażenie go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.
Biegli przyznają jednak, że zwłoka zmniejszyła szanse udzielenia skutecznej pomocy. Poza tym pacjent po przyjęciu na oddział szpitalny przy ul. Koszarowej powinien mieć natychmiast przetoczoną krew.
Nie wiadomo, dlaczego tak się nie stało, nie można ustalić, kto podjął decyzję o rezygnacji z zamówionej krwi w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. W ocenie biegłych znaczne opóźnienie w zamówieniu krwi dla pacjenta naraziło go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Twierdzą też, że podanie nitrogliceryny było kontrowersyjne. Nie znajdują jednak podstaw, aby jej zlecenie spowodowało załamanie wydolności krążenia u pacjenta.
„Ciężko chorego po prostu wypchnięto za drzwi”
Krystyna Zwierz jest tylko częściowo usatysfakcjonowana z opinii biegłych. – Ale najważniejsze usłyszałam. W szpitalu przy ul. Traugutta było jeszcze 16 wolnych łóżek, a mojego ciężko chorego męża po prostu wypchnięto za drzwi. Pozbyli się go, choć walczył o życie. Nie podali też krwi, choć było to konieczne – mówi pani Krystyna.
Ponieważ w sprawie śmierci Romana Zwierza nadal toczy się postępowanie prokuratorskie, jego żona ma nadzieję, że opinie biegłych pozwolą teraz szybko zakończyć sprawę. – Zebrany materiał dowodowy jest oczywisty, liczę, że do roku sprawa zakończy się pozytywnie – kwituje.
Pani Krystyna tytułem odszkodowania i zadośćuczynienia żąda 2 mln zł. – Milion złotych przekażę na doposażenie trzech dolnośląskich szpitalnych oddziałów ratunkowych. Tych, które oczywiście działają zgodnie z przepisami – zapewnia.
gazeta.pl