28-letnia Beata otrzyma zadośćuczynienie za to, że została zgwałcona przez policjantów będących na służbie. W piątek katowicki sąd apelacyjny za krzywdy, jakich doznała, zasądził jej 150 tys. zł. Pieniądze zapłacą solidarnie skarb państwa i byli już policjanci.
Do gwałtu doszło 10 lat temu w Tychach. Był maj, 18-letnia wówczas Beata późnym wieczorem wracała do domu.
Na ulicy zatrzymało ją dwóch policjantów patrolujących teren radiowozem. Kazali jej wsiąść do środka, po czym wywieźli do lasu. Tam w radiowozie brutalnie ją pobili i zgwałcili. Kiedy było po wszystkim, Beata była na tyle przytomna, że ukradkiem zabrała zużyte prezerwatywy.
Gdy wrócili do miasta, funkcjonariusze kazali dziewczynie wysiąść na ulicy. Na drugi dzień Beata zgłosiła się na policję. Jej obdukcja, zabezpieczone prezerwatywy oraz materiał pobrany z radiowozu nie pozostawiały wątpliwości. Policjanci zostali wydaleni ze służby, a przed sądem rozpoczęła się batalia o ich skazanie.
„Ulga? Nie było żadnej ulgi”
– Każda rozprawa była dla mnie mordęgą. Żony policjantów, gdy tylko mogły, wyzywały mnie od najgorszych – wspomina Beata. Wyrok w tej sprawie zapadł dopiero w 2008 r. Obaj funkcjonariusze trafili do więzienia na dwa lata i osiem miesięcy. – Ulga? Nie było czegoś takiego. Cały czas wszystkiego się bałam, czułam sama do siebie obrzydzenie. Wpadłam w depresję. Kilka razy chciałam odebrać sobie życie. Trafiłam do szpitala psychiatrycznego. Można więc powiedzieć, że najlepsze lata swojego życia spędzam na wymazywaniu tego, co się stało – mówi kobieta, która dodatkowo zaczęła mieć m.in. problemy z sercem.
Przez choroby nie potrafiła znaleźć pracy. W końcu zdecydowała się oddać do sądu sprawę o zadośćuczynienie. Zażądała pół miliona złotych. Kilka miesięcy temu katowicki sąd okręgowy zasądził jej 95 tys. zł. Zarówno ona, jak i skarb państwa oraz byli już policjanci, czyli strona pozwana, od wyroku się odwołali.
„Kobieta doznała niewyobrażalnej krzywdy”
W piątek odbyła się rozprawa apelacyjna. Skarb państwa w piśmie nadesłanym do sądu powoływał się na to, że nie widzi związku przyczynowo-skutkowego między gwałtem a późniejszym zdrowiem zgwałconej. Mecenas Barbara Cichońska, pełnomocniczka policjantów, zaznaczyła m.in. trudną sytuację policjantów. – Obaj nie pracują, są na utrzymaniu żon, które nie zarabiają wiele – podkreśliła.
Mecenas Przemysław Kral, pełnomocnik Beaty, przypominał w szczególności okoliczności samego gwałtu. – Kobieta doznała niewyobrażalnej krzywdy od osób, które powinny zapewniać bezpieczeństwo. Od tamtej pory jej psychika jest po prostu pokaleczona – podkreślał. Sąd podzielił taką argumentację. Zasądził kobiecie 150 tys. zł, uznając, że kwota pół miliona złotych jest zbyt wygórowana. – W tej sprawie trzeba brać pod uwagę opinie biegłych. Psychiatrzy, seksuolodzy uznali, że gwałt w tym przypadku wyzwolił zaburzenia depresyjne. Kardiolog z kolei ustalił, że mógł on mieć wpływ na problemy z sercem – mówił sędzia Tomasz Ślęzak.
To koniec wędrówki po sądach
Beata już na korytarzu sądowym przyznała, że jest zadowolona z takiego wyroku. – Kiedy już dostanę pieniądze, to pierwsze, co zrobię, to zamówię pomnik na grób mojej mamy. Zmarła niedawno. I będę budować nowe życie, bo ten wyrok oznacza koniec mojej wędrówki po sądach i rozpamiętywania tego, co się stało – mówi Beata.
Dodaje, że teraz uda jej się zmienić środowisko, znaleźć nowe miejsce zamieszkania. – Do tej pory od niektórych ludzi w Tychach słyszę, że żadnego gwałtu nie było, tylko sama tego chciałam i biednym policjantom złamałam życie – mówi.
gazeta.pl