Ponad 6 tys. wypadków spowodowali na polskich drogach kierowcy bez OC i ci, którzy potem uciekli. Sądy przyznają ich ofiarom coraz wyższe sumy. Płacą wykupujący polisy. Na jedno 200-tysięczne odszkodowanie „zrzuca się” 450 uczciwych. Odszkodowania wypłacane w imieniu nieubezpieczonych i niezidentyfikowanych kierowców przez Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny wzrosły w ubiegłym roku o 20 proc. – do prawie 70 mln zł. Z jednej strony mamy plagę jeżdżących bez obowiązkowego ubezpieczenia OC, z drugiej – rosną roszczenia poszkodowanych.
Młody kierowca zabrał ojcu samochód. Zjechał na przeciwległy pas i uderzył w auto, którego pasażerowie odnieśli duże obrażenia. Przyznane im renty – 250 tys. zł – wypłacił Fundusz, bo okazało się, że właściciel samochodu nie miał obowiązkowej polisy od odpowiedzialności cywilnej. Teraz Fundusz wystąpił do sprawcy o zwrot kwoty odszkodowania. Szanse na wyegzekwowanie – marne.
Inny przykład: nieletni pijany motocyklista uderzył w rowerzystkę. Zginęła na miejscu i osierociła kilkoro dzieci. Teraz sprawca ma oddać Funduszowi 500 tys. zł, by pokryć koszty zadośćuczynienia sierotom. Również w tym przypadku trudno liczyć, że zdobędzie tak dużą kwotę.
Po polskich drogach jeździ ćwierć miliona kierowców bez OC – szacuje Fundusz. Za wypadki spowodowane przez nich płacą kierowcy, który wykupują obowiązkowe polisy, bo część pobieranych składek wszystkie ubezpieczalnie przekazują na rzecz Funduszu. Zasilają go także pieniądze z kar za nieposiadanie aktualnego OC.
Wysokość odszkodowań rośnie lawinowo. Sądy orzekają coraz wyższe zadośćuczynienia za krzywdę, cierpienie i uszczerbek na zdrowiu. – Dynamicznie rosnące wypłaty na rzecz poszkodowanych bardzo szybko będą się stawały problemem całego rynku ubezpieczeniowego w Polsce – mówi Sława Cwalińska-Weychert, wiceprezes Funduszu.
W tej chwili połowa wypłat z niego idzie na pokrycie szkód cielesnych, druga połowa – na naprawę i wymianę zniszczonych aut. Wypłaty z towarzystw ubezpieczeniowych wciąż jeszcze trafiają głównie do warsztatów naprawczych, ale zdaniem Cwalińskiej-Weychert wkrótce zaczną w większości płynąć na konta trwale okaleczonych lub dzieci pozabijanych na drogach.
W ubiegłym roku Fundusz wypłacił 157 odszkodowań powyżej 50 tys. zł. Rok wcześniej było ich 96. W coraz większej liczbie wyroków sądy przyznają niespotykane wcześniej zadośćuczynienia przekraczające 200 tys. zł na osobę.
W 2012 r. Fundusz wypłacił 13 takich odszkodowań, łącznie 3,6 mln zł. W Rzeszowie wciąż trwa proces o milion złotych dla rodziców i dwójki rodzeństwa 19-letniego Andrzeja, którego w 2010 r. potrącił pijany kierowca.
„Śmierć młodego człowieka jest taką samą tragedią z punktu widzenia osób jemu najbliższych jak śmierć ofiar katastrofy smoleńskiej” – uzasadniali żądanie adwokaci w piśmie do ubezpieczyciela. Był to pierwszy przypadek, gdy pokrzywdzeni powołali się na Smoleńsk (bliscy ofiar katastrofy dostali po 250 tys. zł). Teraz ze strony poszkodowanych na drogach zdarza się to coraz częściej.
– Kazus smoleński stał się w świadomości ubezpieczonych punktem odniesienia – mówi Elżbieta Wanat-Połeć, prezes Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego. – Jeszcze niedawno w Polsce, inaczej niż w Europie Zachodniej, odszkodowania za zniszczone auto były wyższe niż za szkody osobowe. Teraz proporcje się odwracają. To także wynik wprowadzenia do polskiego prawa pojęcia „zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej”.
– Warto uzmysłowić kierowcom, że na jedno tylko odszkodowanie rzędu 200 tys. zł trzeba przeznaczyć roczną składkę OC wpłacaną przez 450 posiadaczy pojazdów – dodaje Cwalińska-Weychert. – I to jeszcze pod warunkiem, że żaden z nich sam nie spowodował wypadku przez cały rok.
gazeta.pl