Sprawy o błędy medyczne w sądach ciągną się latami. Kolejne terminy rozpraw wyznaczane są co kilka miesięcy, a nawet rzadziej. Od niedawna pacjenci czy ich rodziny nie muszą jednak iść do sądu. Wystarczy złożyć wniosek przed specjalną komisją przy wojewodzie. A komisja działa o wiele szybciej.
Wojewódzkie Komisje do Spraw Orzekania o Zdarzeniach Medycznych działają od stycznia 2012 roku. W każdym województwie jest to 16 osób, specjalistów medycyny i prawa. Już widać, że do komisji wpływa coraz więcej wniosków od pacjentów. Dotyczą błędnych diagnoz, niewłaściwego leczenia czy nietrafionych badań.
Jest pierwsze stwierdzone „zdarzenie medyczne”
Wrocław to pierwsze miasto, w którym komisja orzekła o zaistnieniu zdarzenia medycznego (tak ustawa nazywa błędy). Jak tłumaczy nam szefowa komisji, radca prawny Alicja Haczkowska, chodziło o śmierć pacjenta, który był wożony od szpitala do szpitala. – W tym przypadku czas grał bardzo dużą rolę. W ocenie komisji, opóźniona diagnostyka przyczyniła się do gwałtownego pogorszenia stanu zdrowia pacjenta i w konsekwencji do śmierci, w bardzo krótkim czasie – tłumaczy Haczkowska. A chodziło o sepsę. Szpital Wojskowy we Wrocławiu zgodził się wypłacić rodzinie zmarłego 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia i odszkodowania.
Do komisji we Wrocławiu wpłynęło do tej pory 21 wniosków, z czego 8 jest już zakończonych. – Ale w tym są też zwroty wniosków, z uwagi na błędy formalne. Natomiast prawomocne orzeczenia mamy w sumie dwa, z czego jedno dotyczy właśnie stwierdzenia zdarzenia medycznego – mówi Haczkowska.
Więcej wniosków, bo 31, wpłynęło do wojewódzkiej komisji w Warszawie. – Wydaliśmy trzy orzeczenia o braku stwierdzenia zdarzenia medycznego. Pozostałe sprawy są w toku – mówi Jacek Chojnacki, szef komisji w Warszawie. I dodaje, że spora część spraw powinna zakończyć się w październiku, bo kończy się też czas przewidziany na ich rozpatrzenie. Zgodnie z ustawą, komisja ma na to cztery miesiące: w tym czasie bada dokumentację, przesłuchuje świadków, powołuje biegłych i wydaje decyzję.
Bardzo niewiele wniosków wpłynęło do komisji w Lublinie, bo tylko 6. – Spraw jest mało, a może to się wiązać: po pierwsze z tym, że jest to nowa instytucja, a po drugie, że wnioski składane do komisji mogą dotyczyć tylko zdarzeń, które zaistniały po 1 stycznia 2012 roku – mówi mecenas Piotr Sendecki, przewodniczący wojewódzkiej komisji w Lublinie.
W komisji lekarze i prawnicy – to bardzo pomaga
Po pierwszych miesiącach działania komisji już widać, że sprawy o błędy można rozpatrywać szybko i sprawnie. – Takie postępowania przed komisją toczą się zdecydowanie szybciej niż w sądach. Komisje są bardziej dyspozycyjne niż sądy. Wiadomo, że w sądach terminy są paromiesięczne, od posiedzenia do posiedzenia – mówi mecenas Mirosław Pałucki z komisji z Krakowa. Jak dodaje, komisje zbierają się o wiele częściej, nawet co kilka tygodni, choć tak naprawdę wszystko zależy od konkretnej sprawy.
Pacjenci składają wnioski do komisji z jeszcze jednego powodu: kosztów. – U nas opłata wynosi 200 złotych, a nie 5 procent przedmiotu sporu, gdyby trzeba było iść do sądu – mówi Haczkowska. Jak dodaje, ważne jest jeszcze jedno: przed komisją nie trzeba udowadniać, a wystarczy jedynie uprawdopodobnić swoje roszczenie. – I to komisja może przejąć z urzędu dowodzenie w danej sprawie – tłumaczy szefowa komisji z Wrocławia.
Problemy? Jeśli są, to raczej niewielkie
Wszyscy przedstawiciele komisji podkreślają, że bardzo ważny jest fakt, że w składach orzekających (czteroosobowych) zawsze zasiadają lekarze i prawnicy. – Skład prawniczo-lekarski to jest coś, co powoduje, że ta komisja ma o wiele mniej problemów niż sądy – mówi Pałucki.
Różnie natomiast bywa z opiniami biegłych, którzy mają się wypowiedzieć, czy ktoś w czasie leczenia Jana Kowalskiego popełnił błąd czy może danego powikłania nie dało się przewidzieć. W Warszawie z opiniami biegłych są problemy. – Wiele razy jest tak, że komisja musi zasięgnąć opinii biegłego, a biegli nie są zbyt chętni, żeby to orzeczenie wydać w określonym czasie – mówi szef komisji z Warszawy.
Ale już np. we Wrocławiu takich problemów nie ma, a opinie są wystawiane niemal błyskawicznie. – Udaje nam się takie opinie dostać w ciągu nawet dwóch tygodni. Korzystamy z listy biegłych, którą dysponuje rzecznik praw pacjenta. I tam jest ponad 600 specjalistów. Docieramy do nich bezpośrednio – wyjaśnia Haczkowska.
Członkowie komisji zwracają uwagę na jeden z problemów. Do danego składu orzekającego można wziąć cztery osoby, ale tylko kolejne, z ułożonej alfabetycznie listy. – Nie mogę nikogo pominąć,a to bywa problematyczne. Bo ktoś jest chory, ktoś inny wyjeżdża na sympozjum. I wtedy musimy na taką osobę po prostu czekać – tłumaczy Haczkowska.
Pacjenci wylewają żale na służbę zdrowia?
Ci, którzy składają wnioski do komisji o stwierdzenie zaistnienia zdarzenia medycznego, z reguły nie są roszczeniowi. – Raczej za każdą z tych spraw widać jakiś dramat, czyjąś tragedię – słyszymy. W Warszawie są to wnioski z zakresu chirurgii, chirurgii naczyniowej, ortopedii czy położnictwa. Są też wnioski związane z zakażeniami szpitalnymi.
Ale bywają i takie sytuacje, gdy pacjenci traktują komisję jako miejsce do wylania swoich żali wobec polskiej służby zdrowia. Widać to w Warszawie, gdzie tych wniosków jest najwięcej. – Pacjenci skarżą się do nas w sytuacji, gdy nie są zadowoleni z jakości udzielonych świadczeń – mówi Chojnacki. Trzy z takich spraw na Mazowszu już się zakończyły. W jednej pacjentka miała pretensje, że nie wykonano u niej cesarskiego cięcia. – My uznaliśmy, że nie było takich wskazań – mówi szef komisji. Inna sytuacja dotyczyła pacjenta, który uważał, że powinien trafić do szpitala. – Zdecydowaliśmy, że nie było wskazań medycznych do hospitalizacji – mówi Chojancki.
gazeta.pl