Od lat firmy ubezpieczeniowe nie zwracają kierowcom pieniędzy za nowe części. Kiedy Sąd Najwyższy zabronił takich praktyk, ustaliły między sobą, jak wykazać, że są czyste jak łza – wynika z wewnętrznej korespondencji ubezpieczycieli, do której dotarła „Gazeta”
W pięcioletnią toyotę pana Mariana uderzył inny samochód. Zależało mu na szybkiej wypłacie odszkodowania, więc poprosił ubezpieczyciela sprawcy o przelanie odszkodowania na konto, zamiast zostawiać auto w warsztacie, który rozliczy się bezpośrednio z firmą ubezpieczeniową. Po kilku dniach pan Marian dostał pieniądze, jednak o naprawie samochodu mógł zapomnieć. Zamiast wyliczonych w kosztorysie 41 tys. dostał… 13,5 tys. zł. Ubezpieczyciel zmniejszył odszkodowanie o 60 proc., bo stwierdził, że skoro auto pana Mariana miało już swoje lata, to może on wmontować używane części.
Firmy ubezpieczeniowe potrafią pomniejszyć wypłatę odszkodowania nawet o 70 proc. Tłumaczą to tzw. amortyzacją, czyli zużyciem części. Przez to kierowcy są zmuszani do napraw z wykorzystaniem tańszych zamienników lub muszą dopłacać do naprawy z własnej kieszeni. Jak wyliczył rzecznik ubezpieczonych, firmy oszczędzają na tym ponad 600 mln zł rocznie.
Co roku do rzecznika ubezpieczonych wpływają setki podobnych skarg. Rzecznik skierował sprawę do Sądu Najwyższego, który przyznał mu rację. Sąd jasno i dobitnie orzekł, że odszkodowanie musi być pełne, a do naprawy muszą zostać użyte nowe części.
Jak z czarnego zrobić białe
Ubezpieczyciele przyjęli jednak swoją wykładnię wyroku sądu. Uparcie twierdzą, że przestrzegają wyroku i zwracają pieniądze za nowe części. W oświadczeniu przesłanym przez Polską Izbę Ubezpieczeń reprezentującą interesy wszystkich ubezpieczycieli czytamy: „Sąd Najwyższy potwierdził stosowaną obecnie przez ubezpieczycieli praktykę. Zgodnie z nią części samochodowe, jeżeli w wyniku szkody zachodzi konieczność ich wymiany, wymieniane są na części nowe. Wypłata odszkodowania na podstawie tzw. kosztorysu również odbywa się w oparciu o ceny nowych części”.
Ale to nieprawda. W rzeczywistości kierowcy dostają zaniżone odszkodowania, bo ubezpieczyciele nie chcą wypłacać pieniędzy za nowe części. W dodatku w swojej wewnętrznej korespondencji, do której dotarła „Gazeta”, sami otwarcie to przyznali.
Kiedy SN opublikował uzasadnienie wyroku, ubezpieczyciele zaczęli się wspólnie zastanawiać, w jaki sposób „sprzedać” swoją interpretację kierowcom. Na wstępie Marcin Tarczyński, analityk PIU, napisał w e-mailu, że wyrok SN jest zgodny z praktykami ubezpieczycieli. Pozostał jednak problem części eksploatacyjnych, przy których ubezpieczyciele stosują amortyzację.
Katarzyna Grześkowiak z centrali PZU i jednocześnie szefowa komisji ubezpieczeń komunikacyjnych PIU napisała w e-mailu: „Na wstępie stwierdzamy, że ubezpieczyciele nie stosują amortyzacji, a potem przyznajemy, że jednak ją stosujemy w odniesieniu do niektórych rodzajów części. Proponuję wyjaśnić to inaczej”.
Jak ostatecznie ubezpieczyciele „ulepszyli” rzeczywistość? W swoim oświadczeniu Izba uchyliła sobie furtkę, twierdząc, że w konkretnych przypadkach naprawa z zastosowaniem nowych części eksploatacyjnych może okazać się bezzasadna. To pomysł Moniki Chłopik, sekretarz komisji ubezpieczeń komunikacyjnych z PIU. W 18-stronicowym wyroku Sądu Najwyższego znalazła ona sformułowanie, które według niej można spróbować zinterpretować na korzyść ubezpieczycieli: „Jeżeli w czasie naprawy okazało się, że względy techniczne lub estetyczne przemawiają, aby dokonać także napraw, które dotyczą części nieuszkodzonych, lub polegają na ulepszeniu dotychczasowego stanu pojazdu, to koszty z tym związane powinny obciążać posiadacza pojazdu”.
Jak sama jednak zauważyła w mailu, takie tłumaczenie jest mocno naciągane, co potwierdził nam rzecznik ubezpieczonych. – To twierdzenie należy uznać za całkowicie błędne. Sąd Najwyższy wskazał tylko i wyłącznie, że ubezpieczyciel nie ponosi odpowiedzialności za uszkodzenia samochodu, które nie powstały w trakcie wypadku, albo jeśli poszkodowany samodzielnie dokonał ulepszeń w naprawianym pojeździe. Próba poszukiwania dopuszczalności stosowania amortyzacji w świetle uchwały Sądu Najwyższego jest z góry skazana na niepowodzenie – mówi Bartłomiej Chmielowiec, główny specjalista w wydziale prawnym Biura Rzecznika Ubezpieczonych.
To tylko wewnętrzne ustalenia
Kiedy o korespondencję zapytaliśmy Marcina Tarczyńskiego z PIU, powiedział, że ustalanie ostatecznej wersji odpowiedzi z prawnikami jest normalną praktyką w każdej firmie. – Żeby była merytorycznie poprawna. Staramy się wyważać to, jak komentujemy wyroki sądu – powiedział „Gazecie”.
Co na to Komisja Nadzoru Finansowego? – Przeanalizujemy tę korespondencję i weźmiemy pod uwagę te ustalenia zakładów w naszej korespondencji z nimi – mówi Katarzyna Mazurkiewicz z KNF.
Sprawę analizuje również Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Według Małgorzaty Cieloch z UOKiK-u na pierwszy rzut oka takie wewnętrzne ustalenia ubezpieczycieli nie są złamaniem prawa antymonopolowego.
– Dobrze byłoby, aby instytucja reprezentująca podmioty zaufania publicznego w swoim komunikacie nie przedstawiała informacji nieprawdziwych i nie wprowadzała w błąd opinii publicznej – komentuje Bartłomiej Chmielowiec z Biura Rzecznika Ubezpieczonych.
Głównym problemem pozostaje jednak zaniżanie odszkodowań mimo wyroku Sądu Najwyższego. Na razie nie wiadomo, czy ubezpieczyciele zmienią swoją interpretację wyroku i zaczną wypłacać pełne odszkodowania. Jeśli nie zmienią, to dzięki wyrokowi SN kierowcy w razie sporu mogą pozywać zakład ubezpieczeń, powołując się na to rozstrzygnięcie.
KNF może też wydać zalecenia zaniechania naruszeń interesów uprawnionych z umów ubezpieczenia OC.
gazeta.pl