Biznesmen wytoczył państwu polskiemu proces

Państwo już raz płaciło za przewlekłość śledztwa w sprawie Krakowskich Zakładów Mięsnych „Krakmeat”. Teraz przyjdzie mu zapłacić powtórnie – za niesłuszne aresztowania w tym postępowaniu. I tym razem może to być znacznie większa kwota.
Zadośćuczynienia od państwa domaga się Lech Jeziorny, były działacz opozycji, współwłaściciel Krakowskich Zakładów Mięsnych. Krakowska prokuratura oskarżyła jego, Pawła Reya i jeszcze jednego wspólnika o milionowe oszustwa, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej i pranie brudnych pieniędzy przy okazji prywatyzacji Krakowskich Zakładów Mięsnych.

– Podzieliłem los wielu znanych osób w kraju, które aresztowano. Opinia publiczna szybko dowiedziała się o moim zatrzymaniu. Zostałem przedstawiony jako przestępca gospodarczy działający w grupie i piorący brudne pieniądze – mówił w sądzie Lech Jeziorny.

W piątek przed krakowskim sądem rozpoczął się proces, który wytoczył państwu polskiemu za niesłuszne aresztowanie.

Historia krakowskich biznesmenów odbiła się tak szerokim echem jak zatrzymanie Romana Kluski czy szefów Stoczni Szczecińskiej. Media wskazywały ją jako kliniczny przypadek ataku państwowych urzędów na prywatnych przedsiębiorców. Stała się też kanwą filmu „Układ zamknięty” realizowanego przez Ryszarda Bugajskiego, reżysera głośnego „Przesłuchania” (premiera zapowiadana jest na jesień).

Z pospolitymi przestępcami

Lecha Jeziornego i jego wspólników zatrzymano we wrześniu 2003 roku na polecenie krakowskiej prokuratury. Policjanci z CBŚ przyszli po niego o 6 rano. Przed prokuratorem stanął dopiero o godz. 20. W areszcie spędził dziewięć miesięcy: najpierw w jedenastoosobowej celi, potem w sześcioosobowej. – Siedziałem z pospolitymi przestępcami. Prawie cztery miesiące spędziłem praktycznie bez dostępu do światła słonecznego.

Przez miesiąc nie wiedział też, co się dzieje z rodziną, bo żadne listy nie docierały. Jak twierdzi, przez trzy miesiące prokuratura konsekwentnie odmawiała mu zgody na widzenie z rodziną. Bliskich zobaczył dopiero przed Bożym Narodzeniem. Biznesmen nie ma wątpliwości, że chodziło o „skruszenie” go, bo w śledztwie zaprzeczał wszystkim zarzutom. – Przez cały okres tymczasowego aresztowania prokurator ani razu mnie nie przesłuchał – zaznaczał w piątek w sądzie Lech Jeziorny. Ale były też drobniejsze szykany. Na piątkowej rozprawie opowiadał, że w areszcie zezwalano mu jedynie na uczestnictwo w jednej mszy w miesiącu.

Po sześciu latach tropienia, pod koniec 2009 roku, prokuratura ostatecznie przyznała, że nie ma dowodów na przestępstwo w sprawie prywatyzacji Zakładów Mięsnych, i umorzyła w tym wątku śledztwo (cały czas toczy się proces w sprawie krakowskiego Polmozbytu, gdzie Lech Jeziorny też został oskarżony przez krakowską prokuraturę).

Kłopoty ze zdrowiem i inwestorami

Podatnicy już raz zapłacili za decyzje krakowskich prokuratorów. We wrześniu 2009 po skardze Lecha Jeziornego i Pawła Reya sąd kazał wypłacić obu po 10 tys. zł za przewlekłość śledztwa.

Ale tym razem kwota, którą skarb państwa będzie musiał wyłożyć za trzymanie przez blisko dziewięć miesięcy biznesmenów za kratkami, może być znacznie większa. Jeziorny opowiadał w sądzie o dolegliwościach zdrowotnych, jakie wystąpiły wskutek wielomiesięcznego aresztowania: pogorszeniu wzroku, kłopotach z kręgosłupem, długotrwałej depresji.

Kosztowniejsze może się okazać jednak zrekompensowanie strat materialnych, jakie ponieśli biznesmeni wskutek aresztowania. Lech Jeziorny podkreśla, że gdy prokuratura i policja wytoczyły przeciwko niemu i wspólnikom armaty, byli właśnie umówieni na popisanie umowy z inwestorem, który chciał wejść do Krakmeatu. Na wieść o zatrzymaniu inwestor się wycofał. – Czekając na przesłuchanie, widziałem, jak na telefon Pawła Reya wielokrotnie dzwoni inwestor, a nie mogłem rozmawiać. To było bardzo stresujące – opowiadał na piątkowej rozprawie. Do tego doszedł jeszcze zakaz zasiadania w spółkach prawa handlowego nałożony przez prokuraturę, co ograniczyło możliwości zarobkowe przedsiębiorców.

Teraz sąd będzie musiał wyliczyć skalę odszkodowania. Ale Lech Jeziorny chce, by uczynił to inny sąd niż krakowski. Złożył wniosek o przeniesienie procesu do innej jednostki. Jak twierdzi, nie kwestionuje bezstronności krakowskich sędziów, tłumaczy to „dobrem wymiaru sprawiedliwości”.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *