Rodzina 91-letniej pani Marii walczy przed wojewódzką komisją orzekającą o zdarzeniach medycznych o zadośćuczynienie. Za to, że lekarze ze szpitala w Kielcach amputowali jej rękę. Decyzja zapadnie znacznie szybciej niż w sądzie. – Utrudni nam to życie, tych wniosków będzie o wiele więcej – przyznaje dyrektor szpitala.
Pani Maria (imię pacjentki zmieniliśmy) w tym roku trafiła do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach z zakrzepicą żył. – Moi lekarze próbowali ją ratować, konsultowali się w tej sprawie z lekarzami chirurgii naczyniowej szpitala w Końskich – opowiada Jan Gierada, dyrektor lecznicy.
Dowiedzieli się, że można pacjentkę operować, ale nie wiadomo, czy przeżyje zabieg. – W związku z tym podjęli decyzję o amputacji. Uratowali jej życie – nie ma wątpliwości dyrektor. Rodzina pacjentki jest jednak innego zdania. Uważa, że lekarze okaleczyli panią Marię, i chce zadośćuczynienia.
Sprawę zgłosiła do wojewódzkiej komisji orzekającej o zdarzeniach medycznych w Kielcach. Od początku roku działają one we wszystkich województwach. W Świętokrzyskiem w 16-osobowym gremium zasiadają prawnicy, pielęgniarki, przedstawiciele organizacji walczących o prawa pacjentów i jedna lekarka.
Każdą sprawę rozpatruje czteroosobowy skład. Może ona wydać decyzję o przyznaniu poszkodowanemu pacjentowi odszkodowania do 100 tys. zł (a w przypadku śmierci bliskiej osoby do 300 tys. zł). Komisja zajmuje się tylko przypadkami, które wydarzyły się w tym roku. Mogą one dotyczyć np. złej metody leczenia czy szpitalnego zakażenia. Na początek pacjent musi zapłacić 200 zł na konto urzędu wojewódzkiego. Jeśli wniosek zostanie odrzucony, z własnej kieszeni będzie musiał pokryć koszty związane z pracą komisji. Zanim wyda werdykt, przesłuchiwani są poszkodowani i przedstawiciele szpitala. Opinię o sposobie leczenia przygotowują też biegli sądowi. Koszt takiej opinii to około 300-500 zł. Każdy członek komisji za jedno posiedzenie otrzymuje około 400 zł. Jeśli komisja zbierze się raz, będzie to około 2 tys. zł. Jeśli pacjent nie będzie zadowolony z decyzji i uzna np., że zadośćuczynienie jest zbyt niskie, może pójść do sądu.
Komisja w Świętokrzyskiem zajmuje się obecnie trzema sprawami. Było ich więcej, ale dotyczyły zdarzeń przed 1 stycznia 2012 roku i z przyczyn formalnych zostały odrzucone. – Pacjenci, którzy złożyli do nas wnioski, czują się pokrzywdzeni przez szpitale. Wiedzą, że my rozpatrzymy ich sprawy znacznie szybciej niż sądy – mówi Stanisław Szufel, adwokat z Kielc i przewodniczący komisji w naszym regionie.
Oprócz sprawy pani Marii rozpatrywany też jest wniosek rodziców małej dziewczynki, którą w jednej z lecznic zarażono groźną bakterią. Kolejny dotyczy rodziny pacjenta, który zmarł w szpitalu. – Toczy się jeszcze postępowanie, nie wiemy, ile ta osoba miała spadkobierców. Dopiero wtedy będziemy mogli zacząć badanie tej sprawy – zaznacza mecenas Szufel.
Decyzja komisji powinna być znana w ciągu czterech miesięcy, ale już wiadomo, że raczej nie zdąży w tym czasie. – Świadkowie nie zawsze mogą się stawić w proponowanym przez nas terminie. Poza tym biegli nie zawsze chcą przygotować opinię – przyznaje adwokat.
Chociaż w przypadku pani Marii biegli z zakresu chirurgii oraz chirurgii naczyniowej zdecydowali się przygotować ją bez większych problemów. – Może trochę z ciekawości? W końcu komisja działa od niedawna. Na pewno nie decydowały o tym motywy finansowe, bo stawka jest niższa niż w przypadku opinii dla sądu – mówi Stanisław Szufel. Twierdzi, że termin 4 miesięcy jest instruktażowym i nic się nie stanie, jeśli opinia zostanie wydana trochę później. – I tak będzie to znacznie szybciej niż w przypadku spraw sądowych, które ciągną się latami. Jedna sprawa, którą prowadziłem, trwała w dwóch instancjach dwa lata. Uważałem, że to szybko – podkreśla.
Szpitale obawiają się, że przez łatwą procedurę i krótki termin wydawania decyzji do komisji będzie wpływało bardzo wiele spraw. – U mnie w szpitalu jest 25 oddziałów. Każdy, kto źle się poczuje, będzie występował o zadośćuczynienie. Utrudni nam to życie – zaznacza dyrektor Gierada.
gazeta.pl