Według sądu milion zadośćuczynienia dla Michała Kłysa ledwo „uczyni jego życie nieco znośniejszym”. Gdyby nie wypadek, może reprezentowałby Polskę na olimpiadzie w Londynie. Ten milion i stałą rentę 3 tys. zł miesięcznie wypłacić ma Warszawsko-Mazowiecka Federacja Sportu, organizator obozu treningowego, na którym niespełna 18-letni chłopak uległ wypadkowi.

Piotr Śliwiński, dyrektor Federacji: – Nie dyskutuję z wyrokiem, choć pewnie kasację do Sądu Najwyższego złożymy. Straszna jest jednak skala wyroku. Ten precedens może zniszczyć sport młodzieżowy na Mazowszu, a trenuje 20 tys. dzieciaków.

Skroń

Dziesięć lat temu, 2 maja, Zamość. Michał Kłys kończy trzecią klasę liceum w szkole sportowej. Jeszcze nie ma 18 lat, ma 190 cm wzrostu, waży 95 kg (dziś 45 kg). Jest drugi na Mazowszu w rzucie młotem, trzeci w kuli i dysku. Pochodzi ze sportowej rodziny – ojciec jest trenerem piłki ręcznej dziewcząt.

Na zgrupowanie kadry juniorów i młodzików do Zamościa pojechał za chorego kolegę z AZS-AWF.

Trener grupy starszych chłopców, w tym Michała, Robert D. spóźnił się na zajęcia. Młodzież zaczęła rzucać sama. Drugi trener Wojciech K. był przy rzutni, ale obserwował swojego najlepszego zawodnika. Nie pilnował młodych lekkoatletów. „Nie wydał żadnych poleceń, uwag czy wskazówek” – napisze potem sąd.

Gdy Michał schyla się po swój młot, rzut wykonuje zawodniczka ze Skry. Metalowa kula na stalowej lince uderza w prawą skroń Michała. Miażdży głowę chłopca. Siła uderzenia była taka, jakby na głowę spadło mu 600 kg.

Karetka zabiera Michała na OIOM. Dziewczyna, miotaczka, w szoku gdzieś biegnie. Trzeba jej szukać. Potem rzuca sport. Trener, który nie przyszedł na rzutnię, umiera wkrótce. Zanim prokuratura postawiła mu zarzuty.

Lekarze ze szpitala w Zamościu uratowali Michałowi życie. – Niektórzy tylko machali ręką. Ale dr Wolski, neurolog, powiedział, że znamy możliwości mózgu tylko w 15 proc. i miał rację – uśmiecha się Krzysztof Kłys, ojciec Michała.

Bilansuje ostatnich dziesięć lat. Najpierw siedem miesięcy śpiączki syna. – Dźwięk respiratora słyszę do dziś, nie mogę oglądać filmów, jeśli akcja toczy się w szpitalu – mówi.

Michał obudził się w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Ale mógł tam być do skończenia 18 lat. Przeszedł tracheotomię, zabieg umożliwiający oddychanie, dziura po niej nie zarosła się do dziś. Dwie inne miał w brzuchu, bo karmiony był przez sondę.

Ojciec: – Zaryzykowałem i nauczyłem go przełykać.

Grzywna

W zakładzie opiekuńczo-leczniczym na warszawskich Bielanach obiad podają o godz. 12. Ojciec karmi Michała łyżeczką. Banana Michał gryzie sam. Postęp.

Każdy dzień z synem taki sam: karmienie, przewijanie, masaż. Dzięki ojcu Michał może poruszać stopami. Nogi są przykurczone w stawach kolanowych, biodra zwapnione.

Krzysztof Kłys przekwalifikował się na roboty budowlane. Bo leki, wózek, lampa przeciwodleżynowa kosztują. Poszukiwał najlepszych medykamentów naturalnych, lekarzy specjalistów i domu opieki w Warszawie.

– Gdy rektora AWF udało mi się namówić, żeby studentki rehabilitacji, opiekując się Michałem, odrobiły praktyki, był przeszczęśliwy. Mój Misiek zawsze się podobał dziewczynom – śmieje się Krzysztof Kłys. – Uciekłem w pracę i żart – dodaje.

Kryzysy? Były. Zapalenia płuc i moment, w którym Michał przejechał palcem po szyi, pokazując, że chce do nieba.

„Ogrom cierpień fizycznych i psychicznych, jaki spadł na powoda Michała Kłysa, jest po prostu niewyobrażalny” – napisał w wyroku Sąd Okręgowy w Warszawie.

Organizatorem zgrupowania była Warszawsko-Mazowiecka Federacja Sportu, stowarzyszenie blisko 200 związków sportowych. Federacja finansowana jest z dotacji Ministerstwa Sportu, Urzędu Marszałkowskiego i przez władze Warszawy. Formalny nadzór ma nad nią warszawski ratusz. Przez ostatnie dziesięć lat Federacja rozdysponowała ok. 230 mln zł.

W 2002 r. wynajęła ośrodek w Zamościu i kadrę trenerską (na umowy-zlecenia), która miała ćwiczyć sportową młodzież w rzutach i opiekować się nią.

Po tragedii od razu na rzutni był prokurator. W 2005 r. sąd w Zamościu za nieumyślne przyczynienie się do wypadku i kalectwa Michała skazuje tylko trenera Wojciecha K. Karą jest grzywna – 2 tys. zł. Sąd przyznaje też 5 tys. zł nawiązki dla ojca, opiekuna prawnego Michała. Jedyne pieniądze, jakie ojciec dostał dotąd na ratowanie syna.

Federacja do odpowiedzialności się nie poczuwała.

Krzysztof Kłys: – Ktoś mi powiedział, że z odszkodowaniem muszę czekać na zakończenie sprawy karnej, dziś wiem, że to był błąd.

Precedens

Mec. Marcin Zalewski, reprezentuje Michała w sprawie cywilnej o zadośćuczynienie: – Pełnomocnictwo dostałem latem 2007 r. Zacząłem od wysyłania pism do Federacji z pytaniem, kto ubezpieczył kadrę trenerską na tym wyjeździe. Bo w sprawach o wypadek zawiera się ugodę albo pozywa ubezpieczyciela. Przez rok Federacja nie odpowiadała. Ponieważ nadzór nad Federacją ma Urząd m.st. Warszawy, tam interweniowałem. Dostałem odpowiedź, że ta sprawa „nie mieści się w ramach nadzoru nad stowarzyszeniami”. Więc w listopadzie 2008 r. wystąpiłem z roszczeniem.

Federacja wynajęła słynną kancelarię z Sopotu, tzw. prezydencką, bo z jej usług korzystał m.in. nieżyjący Lech Kaczyński. Żądała oddalenia pozwu, przekonując, że odpowiedzialność za nadzór nad treningami spada na trenerów, profesjonalistów, z którymi zawarła cywilne umowy. A zwłaszcza nieżyjącego Roberta D., koordynatora zgrupowania w Zamościu. Na zakończenie procesu mec. Michał Kraiński podnosił, że „wina trenera [Wojciecha K.] polegała na tym, że widząc samowolny trening innej grupy, nie zareagował”. A żądane roszczenie – milion złotych – jest wygórowane. Mec. Kraiński nie znalazł czasu na rozmowę z „Gazetą”.

Pełnomocnik Michała: – Gdyby zamieścili na swojej stronie ogłoszenie, że Federacja nie ponosi żadnej odpowiedzialności, nikt nie powierzałby im swoich dzieci.

Proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie trwał dwa lata. Zakończył się uznaniem odpowiedzialności Federacji – jako organizatora zgrupowania – za wypadek. I zasądzeniem miliona złotych odszkodowania z odsetkami od grudnia 2008 r. (daty wniesienia pozwu) oraz renty dla Michała – 3 tys. zł miesięcznie. 13 marca 2011 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie w całości oddalił apelację Federacji. Wyrok jest więc prawomocny.

Piotr Śliwiński, dyrektor Warszawsko-Mazowieckiej Federacji Sportu: – W ludzkim odczuciu to jest tragedia. Na pewno te pieniądze chłopcu by pomogły, ale skąd je wziąć? Będziemy próbowali jeszcze jakoś się z drugą stroną dogadać. Jesteśmy stowarzyszeniem non profit. Z każdej dotacji mamy jedynie 7-8 proc. odpisu na działalność biura Federacji. Nie żyjemy ze sponsorów, bo w sporcie młodzieżowym ich nie ma.

– Gdyby trenerzy mieli OC, sprawa mogłaby się zakończyć inaczej – mówię.

Śliwiński: – To był 2002 r., nie było wtedy takiej konieczności, ubezpieczamy gdzieś od 2004-05 r. Ta sprawa to precedens. Ujawnia problem, który stoi przed całym polskim sportem. Coś się musi zmienić w dziedzinie ubezpieczeń, bo żadne stowarzyszenie nie jest w stanie wykupić polisy, z której można by wypłacić milion złotych. Ubezpieczamy na 10-20 tys. zł. Urząd miasta, marszałkowski czy ministerstwo, które finansują sport, nie zgodziłby się na wyższe kwoty.

Jak wysoka byłaby stawka ubezpieczenia OC dla trenera na obozie sportowym, która zapewniałaby wypłatę odszkodowania na poziomie miliona złotych? – zapytaliśmy Marcina Tarczyńskiego, analityka z Polskiej Izby Ubezpieczeń. – Nie prowadzimy tego typu analiz, bo nie istnieje tak wąska grupa ryzyka jak obozy sportowe. Ale milion złotych to nie jest nadzwyczajna suma gwarancyjna na polskim rynku, np. w przypadku kierowców są one dużo wyższe – odpowiedział.

Komornik

Trzy dni po prawomocnym wyroku sąd nadał mu klauzulę wykonalności. Na wniosek pełnomocnika Michała Kłysa komornik zablokował środki na dwóch kontach Federacji. Jeszcze nie wiadomo, ile jest na nich pieniędzy.

Śliwiński: – To konto, na którym były środki z dotacji miasta, wywalczyliśmy je na sport warszawski. Takie są przepisy, że środki skarbu państwa są nie do ruszenia, ale nie dotyczy to pieniędzy samorządu. Gdy komornik zajmie pieniądze, pewnie miasto wypowie nam umowę. Właśnie mamy kontrolę z biura sportu i rekreacji w Warszawie.

– Także z biura kontroli i biura budżetu, chodzi o wykonanie umowy „Ze szkoły na Olimp” dotyczącej szkolenia dzieci i młodzieży – uzupełnia Agnieszka Klab ze stołecznego ratusza. Dodaje, że kontrola nie ma związku z przegranym procesem, choć o wyroku zasądzającym milion złotych wie.

Dyrektor Federacji w publicznych wypowiedziach twierdzi, że nie może wykonać wyroku, bo byłoby to ze szkodą dla sportu młodzieżowego w stolicy. Kto ma więc to zrobić? Może miasto?

Klab: – To jest stowarzyszenie, a za zobowiązania stowarzyszenia odpowiada jego zarząd. Nie znam stanu konta Federacji, ale zagrożenie widzimy. Jeśli pieniądze zostaną wydane niezgodnie z umową, to mamy możliwość odstąpienia od niej, a wtedy stracą kluby.

Śliwiński: – Na dziś sytuacja jest taka, że odwołujemy imprezy. A na 12 kwietnia zwołany jest nadzwyczajny zjazd delegatów, to oni zdecydują, czy Federacja przetrwa.

– Czy pan podcina sport warszawski? – pytam mec. Zalewskiego.

– A alternatywa? – odpowiada pytaniem. – Czy jak wywalczę duże odszkodowanie za wypadek drogowy, to znaczy, że szkodzę wszystkim kierowcom, bo składki pójdą w górę?

I dodaje: – Jest szansa wyposażenia Michała w niezbędny sprzęt, np. nowoczesny, sterowany elektronicznie wózek, opłacenie pielęgniarki 24 godziny na dobę, sfinansowanie jakiejś nowoczesnej terapii, np. z wykorzystaniem komórek macierzystych.

gazeta.pl

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *