Lekarze „rozpoznali” plemniki – będzie ogromne odszkodowanie

Październik 2008 roku. 9-letnia Kasia źle się czuje, od dwóch dni ma problemy żołądkowe, nie idzie do szkoły. Mama, pani Ewa, zostawia ją u dziadków – rodziców ojca dziewczynki. Rodzice nie mieszkają razem, ale utrzymują przyjacielskie relacje. Kasia często spotyka się z tatą, a u babci i dziadka regularnie spędza popołudnia.

Pod wieczór, gdy pani Ewa wraca z pracy, dzwoni tata Kasi. Mówi, że córka miała wypadek na placu zabaw. – Przyjedź szybko, bo krwawi i trzeba z nią iść do lekarza – słyszy mama Kasi.

Lekarze podejrzewają molestowanie lub gwałt

Matka od razu jedzie z 9-latką do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Jest wieczór, ok. godz. 20. Dziewczynka krwawi z dróg rodnych. Jej mama mówi lekarzom to, co wie: że dziecko bawiło się na placu zabaw, chodziło po otaczającym plac niewysokim płotku i w pewnym momencie spadło okrakiem na szczebelki. Stąd rany, krew i ból.

Dziewczynkę przyjmuje jeden lekarz, drugi przeprowadza badanie i pobiera wymazy z narządów rodnych. Obrażenia są poważne.

Lekarze stwierdzają uraz krocza. Uznają, że Kasię trzeba obejrzeć pod narkozą, czy nie ma uszkodzeń np. cewki moczowej. W trakcie badań nabierają podejrzeń, że mogło dojść do molestowania, a nawet do gwałtu.

„Są plemniki, nie ma mowy o pomyłce”. Wkracza prokuratura

Pani Ewa czeka, aż skończą się badania, chce wiedzieć, co z córką. Ale lekarze jakby jej unikają. Od jednego, prawdopodobnie stażysty, słyszy, że „są podejrzenia”. Ma się udać do szpitalnej pani socjolog-prawnik. To od niej dowiaduje się, że dziecko było molestowane. – Roześmiałam się pani socjolog-prawnik w twarz. No gdzie? Jakie podejrzenie? Jakie molestowanie? Później, niestety, nie było mi do śmiechu – mówi. Od prawniczki słyszy, że szpital ma mocne dowody.

Próbki szybko trafiają do laboratorium. Badający je pod mikroskopem kierownik Zakładu Patologii wie już od kolegi, jakie są podejrzenia. Odkrywa coś, co – jak się później okazuje – będzie dla sprawy przełomowe. – Na wymazie z narządu rodnego dziewczynki stwierdza plemniki – mówi Bogusława Marcinkowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie.

Stwierdzenia są kategoryczne i jednoznaczne. – Lekarz podał, że nie istnieje możliwość pomyłki i jest to wynik niepodważalny. To uruchomiło całą procedurę karną związaną z tym, że dziecko było molestowane – dodaje pani prokurator.

Nie wszyscy lekarze orzekli to samo

Matka Kasi uspokaja się, gdy nazajutrz po przywiezieniu córki do szpitala idzie do szpitalnej ginekolog. – Ona wręcz zaprzeczyła, nie miała podejrzeń o molestowanie. I dla mnie było to jasne, byłam już całkiem spokojna – dodaje mama Kasi.

Pani ginekolog, do której trafia 9-latka, nie wie o podejrzeniach lekarzy z poprzedniej zmiany. Sama zaś nie stwierdza molestowania. „Podczas badania dziewczynki nie nabrała podejrzeń, że mogło dojść do nadużycia seksualnego. Podała ponadto, że gdy usłyszała, że w wymazie znajdują się plemniki, było to dla niej dużym zaskoczeniem” – czytamy w aktach sprawy.

„To nieporozumienie, dlaczego mnie nikt nie słucha?”

Jednak – jak się okazuje – badanie wykonane przez ginekolog, jej opinia i wątpliwości nic nie zmieniają. Tuż po powrocie do sali, w której leży córka, pani Ewa widzi na korytarzu dwóch policjantów; nie mają mundurów, ale mają policyjne odznaki. – Cały świat mi się zawalił. U córki była wtedy także babcia. Obie nas zabrali – dodaje. – Kazali nam wziąć swoje rzeczy i wyjść. Wstyd, przerażenie, upokorzenie – opowiada ze łzami w oczach. – Zostałam potraktowana gorzej niż przestępca. Musiałam korzystać z toalety przy otwartych drzwiach, ze stojącą przy mnie policjantką. Bo takie były procedury.

Od początku mówi policjantom, że to jakaś pomyłka, nieporozumienie. Jest tego pewna, ale nikt nie chce słuchać. Plemniki na badanej próbce przesądzają o wszystkim.

Pracownicy szpitala twierdzą, że w przypadku podejrzeń o molestowanie są zobowiązani zareagować natychmiast. – Nie jesteśmy od tego, by wydawać wyroki. Przekazujemy sygnał organom ścigania i one działają dalej. To one badają, szukają prawdy – słyszę w szpitalu.

Tyle że do śledczych trafił sygnał nie o podejrzeniu molestowania, ale precyzyjna informacja o „twardych” dowodach.

Zatrzymany na 48 godzin: „Byłem wściekły i zaskoczony”

Zatrzymanych zostaje pięć osób: mama Kasi, jej tata, babcia, dziadek i wujek. Prokuratura reaguje błyskawicznie: ma jasny sygnał od lekarzy, a w całej sprawie chodzi przecież o dziecko. – Konieczność zatrzymania członków rodziny wynikała z gatunku czynu – mówi prokurator Marcinkowska. I tłumaczy, że zatrzymania w takich przypadkach mają wyeliminować możliwość ustalenia wspólnych zeznań czy wyjaśnień.

Panią Ewę i babcię Kasi policjanci zatrzymują w szpitalu, podczas wizyty u dziewczynki, i przewożą do komisariatu. Po pana Wojtka, ojca Kasi, przychodzą trochę później. Nie wie, że na przesłuchaniach są już czterej inni członkowie rodziny, w tym jego matka i ojciec, dziadkowie dziewczynki. – Byłem wściekły i zaskoczony. Przecież wiedziałem, że jestem niewinny. A w trakcie długiego przesłuchania cały czas były sugestie, że to ja za tym stoję, że mają ślady. I presja, żebym tylko się przyznał – mówi tata 9-latki. Był zatrzymany na 48 godzin. – Gdy wyszedłem, najgorsze myśli chodziły mi po głowie. Nie wiem, co bym zrobił komuś, kto by skrzywdził moje dziecko – opowiada.

Nie wierzą ani rodzinie, ani świadkom

Rodzinie, na tym etapie, nie uwierzyli ani lekarze, ani policjanci, ani prokuratura. Mimo że przebieg wypadku na placu zabaw potwierdził świadek – kobieta, która była tam ze swoim dzieckiem. O wypadku mówiła również sama 9-latka, przesłuchiwana w obecności biegłego psychologa. „Podała, że weszła na płotek, spadła i uderzyła w niego kroczem, jak zobaczyła krew, to strasznie się bała, bo spodnie były pokrwawione. Upadek ten widziała mama jej koleżanki” – czytamy w aktach. Dalej jest mowa o tym, że biegły psycholog zeznania dziewczynki uznaje za wiarygodne, a „przedstawianą przez nią relację za spójną, konsekwentną i logiczną”.

O krok od rodziny zastępczej

Wszczęcie postępowania karnego natychmiast uruchamia także procedurę rodzinną. Rodzina dostaje kuratora, a sąd chce umieścić Kasię w rodzinie zastępczej. – Nie mogłam uwierzyć, jak się o tym dowiedziałam – mówi pani Ewa. Kasia spędza w szpitalu ok. dwóch tygodni, w tym czasie trwa poszukiwanie rodziny zastępczej. Do umieszczenia w niej dziecka nie dochodzi, bo w tym czasie nie ma wolnych rodzin.

Ale jest jeszcze coś: po stronie matki staje kuratorka. – Widziała, że jest bardzo silna więź między mną a córką, i wystąpiła do sądu, żeby dziecko zostało jednak przy mnie – mówi pani Ewa.

Sąd postawił warunki: matka z córką muszą się „odseparować” od rodziny, żadnych kontaktów, żadnych widzeń. – Nie widziałem córki około pół roku. Chciałem, ale nie mogłem – mówi dziś pan Wojtek, tata Kasi. Matka z córką musiały opuścić dom rodzinny, na chwilę zamieszkały w ośrodku dla ofiar przemocy.

Trudno wytłumaczyć, że ktoś się… po prostu pomylił

Pani Ewa traci pracę. Musi być z córką, bo – zgodnie z wolą sądu – nikt z rodziny nie może się nią zajmować. A pracodawca nie chce trzymać takiego pracownika.

Matka z córką muszą zmienić mieszkanie. – Nie mogłyśmy zostać w miejscu, gdzie wytykano nas palcami. Przecież ludzie wiedzieli, jakie były podejrzenia – opowiada pani Ewa. Jak dodaje, trudno wytłumaczyć znajomym, że ktoś się… po prostu pomylił.

9-letnia Kasia początkowo nie rozumiała, co się dzieje. Dlaczego z minuty na minutę straciła kontakt z bliskimi. Dlaczego nie mogła wyjść ze szpitala do domu, skoro już dobrze się czuła. Dziewczynka długo po zdarzeniu nie mogła odnaleźć się w szkole. Koledzy się od niej odsunęli. – Wracała do domu i płakała. Nie chciała chodzić do szkoły – mówi jej mama.

Prokuratura weryfikuje „dowody”

Prokuratura Rejonowa Kraków Podgórze szybko prosi o pomoc biegłych, by zweryfikowali wyniki badań ze szpitala. Jednak na opinię trzeba czekać. Śledczy dostają ją dopiero po kilku tygodniach.

– Biegły z Zakładu Medycyny Sądowej, który oceniał obrażenia dziewczynki, stwierdził, że obrażenia dziecka mogły powstać w wyniku wypadku, czyli uderzenia kroczem o płotek – mówi prokurator Marcinkowska. Ale jest rzecz jeszcze istotniejsza: – Biegli uznali, że w nadesłanym do badań materiale dowodowym nie ujawniono plemników! – dodaje.

To zmienia podejście prokuratury. Teraz śledztwo ma odpowiedzieć na pytanie, czy lekarz, wpisując w dokumenty błędny wynik, poświadczył nieprawdę. Lekarz, który dostrzegł plemniki, podczas przesłuchania nie jest już tak kategoryczny jak na początku. Mówi, że właściwie to nie widział ruchomego plemnika.

Dopytywany przez prokuratora wyjawia, że w szpitalnym laboratorium nie ma możliwości wykonania dodatkowych specjalistycznych badań. I w końcu przyznaje, że – ze względu na zupełnie inny zakres codziennej pracy w klinice dziecięcej – plemniki pod mikroskopem obserwował ostatnio około 30 lat temu. W końcu mówi, że nie zdawał sobie sprawy, że „takie coś uruchomi postępowanie policyjne”.

Śledczy wiedzą już, że doszło do poświadczenia nieprawdy. Ale nie mogą postawić lekarzowi takiego zarzutu. Jak tłumaczy prokurator Marcinkowska, przestępstwo związane z poświadczeniem nieprawdy można popełnić jedynie umyślnie. – A tu nie sposób przyjąć, że lekarz działał umyślnie – wyjaśnia. Dlatego w marcu 2009 r. śledztwo zostaje umorzone.

„Rozpoznać plemnik jest bardzo łatwo”

Dr Krzysztof Wróblewski, biegły medyk sądowy z Lublina: – Plemniki łatwo zobaczyć pod mikroskopem, zwłaszcza jeśli są świeże, czyli znalazły się organach rodnych przed upływem 72 godzin, one wtedy pozostają w ruchu – mówi. Przede wszystkim zwraca jednak uwagę na procedury. – Dobrze, jeśli dany wynik pozytywny jest jeszcze zweryfikowany. Tak w tej chwili postępuje cały świat – mówi lekarz. I wyjaśnia, że chodzi o weryfikację wyniku przez innego eksperta lub inną instytucję zajmującą się takimi badaniami.

Szpital milczy. „Nie chcemy do sprawy wracać”

Nie wiemy, czy po tej sprawie szpital zmienił procedury dotyczące badania próbek. Nie wiemy, czy jeśli pojawia się podejrzenie molestowania próbki są wysyłane na badania gdzieś indziej. Rzeczniczka placówki, Magdalena Oberc, dziś mówi nam tylko, że szpital uważa sprawę za zamkniętą. – Nie widzę powodu, żeby do niej powracać, tym bardziej że dotyczyła tak delikatnej materii – mówi Oberc. Na nasze pytanie, czy lekarze ponieśli jakieś konsekwencje, czy szpital zmienił procedury, odpowiada: – Lekarze ponieśli, niestety, społeczne konsekwencje, takie, że bardzo mocno przeżyli tę sprawę, dlatego w tej chwili nie chcielibyśmy do tego wracać.

Sam prokurator radzi wystąpić o zadośćuczynienie

Szpital nie chce do sprawy wracać, ale będzie musiał. Bo pani Ewa występuje o zadośćuczynienie. O tym, że ma takie prawo, pouczył ją w decyzji o umorzeniu śledztwa sam prokurator. „Uwypuklenia wymaga, iż pokrzywdzeni mogą dochodzić należnych roszczeń na drodze postępowania cywilnego, a to w oparciu o art. 448 Kodeksu cywilnego, który stanowi, iż w razie naruszenia dobra osobistego sąd może przyznać temu, czyje dobro osobiste zostało naruszone, odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę ()” – napisał prokurator.

Dlaczego matka Kasi dopiero teraz to robi? Próbowała wcześniej, ale prawniczka, do której trafiła, zażądała ponad dwóch tysięcy złotych za samo przeczytanie akt. Kobieta nie miała takich pieniędzy. Dziś walczy na innych zasadach.

– Reprezentujemy panią poszkodowaną. Chcielibyśmy sprawę załatwić ugodowo, szkoda pani Ewy jest naszym zdaniem oczywista – mówi Maciej Kwiecień z firmy „MARSHAL” specjalizującej się w dochodzeniu odszkodowań. Jeśli nie uda się zawrzeć ze szpitalem ugody, będzie pozew do sądu. Na razie propozycja opiewa na kwotę po 150 tysięcy złotych zadośćuczynienia dla pani Ewy i jej córki Kasi. Nad wystąpieniem o zadośćuczynienie zastanawiają się pozostali członkowie rodziny.

„Lekarze chcieli dobrze”

Członkowie rodziny zapewniają, że nie mają pretensji do prokuratury. – Szpital nie chciał źle, ale postąpił fatalnie. Lekarze nie zweryfikowali wyników, bo byli pewni, że są niepodważalne. Nie przewidzieli, jak bardzo mogą nas skrzywdzić – mówi nam ojciec dziewczynki.

* Imię matki, córki i ojca zostało zmienione.

gazeta.pl

Podziel się

Jedna odpowiedź

  1. Dziękii za informacje ręce opadają co sie dzieje w tych instytucjach dzieje

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *