Natalia Winiarska z Chorzowa otrzyma 100 tys. zł zadośćuczynienia za to, że w wyniku zakażenia, do którego doszło w szpitalu, straciła szansę na urodzenie kolejnego dziecka. Takich wyroków jest coraz więcej
Pierwsze dziecko Winiarskich urodziło się w 2001 roku przez cesarskie cięcie. Byli zadowoleni z opieki w chorzowskiej porodówce, dlatego pięć lat później przy kolejnej ciąży specjalnie wybrali lekarza, który tam pracował. – Dobrze się mną opiekował. Termin miałam na 10 czerwca, ale kiedy przyszłam do niego 24 maja, powiedział, że puls dziecka słabnie i nie mam co nawet jechać do domu po ciuchy, tylko od razu pędzić do szpitala – mówi pani Natalia.
Posłuchała lekarza. Na oddziale położniczym Zespołu Szpitali Miejskich wykonano cesarskie cięcie. Dwa dni później kobieta zaczęła gorączkować, po kolejnych dwóch dniach z trudem łapała oddech. Lekarze podejrzewali zapalenie płuc. Po konsultacji pulmonolog wykluczył jednak tę diagnozę.
Tymczasem Winiarska dalej skarżyła się na wysoką gorączkę, ból brzucha i pośladków. Ordynator nie badał jednak brzucha, a na bolące pośladki zlecił wykonanie okładu ze spirytusu. Kilka dni później wykonano łyżeczkowanie macicy. Zabieg nie pomógł. Pacjentka czuła się coraz gorzej. 4 czerwca po badaniu USG lekarze stwierdzili podejrzenie krwawienia i ropnia w jamie brzusznej. Kolejna operacja to było już ratowanie życia: trzeba było usunąć nie tylko ropień, lecz także całą macicę. Kilka dni później Winiarska trafiła do Kliniki Ginekologii w Bytomiu. Dopiero tu usunięto jej ropień z pośladka.
– Wiem, że w każdym szpitalu dochodzi do zakażeń. Chodzi mi o to, że zgłaszałam ból, ale moje uwagi były zbywane. Nie przez zwykłych lekarzy, oni mnie słuchali, ale bali się podjąć decyzję bez zgody ówczesnego ordynatora, a on lekceważył moje skargi. Gdyby nie to, może nadal mogłabym mieć dzieci – mówi Winiarska.
Sąd I instancji przyznał jej rację: do zakażenia doszło w okresie okołooperacyjnym, a krew do badań mikrobiologicznych pobierano w czasie najwyższej gorączki, co powodowało zafałszowanie wyników tych badań (wysoka temperatura powoduje rozpad bakterii). Nie ma wprawdzie dowodów na to, że gdyby prawidłowo przeprowadzono badania, udałoby się powstrzymać rozwijające się zakażenie, ale przynajmniej byłaby na to szansa. Przed tygodniem sąd apelacyjny podtrzymał poprzedni wyrok, choć kwotę zadośćuczynienia zmniejszył ze 150 tys. do 100 tys. zł.
– Złożyliśmy wniosek o oddalenie pozwu, ale nie dyskutujemy z wyrokiem sądu. Złożyłem już u naszego ubezpieczyciela wniosek o wypłatę odszkodowania – mówi mecenas Zdzisław Rejek, radca prawny w ZSM. I dodaje, że takich spraw jest coraz więcej.
– Nie wszyscy wygrywają, jednak liczba wyroków na korzyść skarżących się pacjentów jest coraz wyższa. Sam miałem sprawę chorego, który został zakażony w Szpitalu św. Barbary w Sosnowcu. Ma wciąż niegojącą się ranę. W opinii biegłych lekarze przestrzegali procedur zmniejszających ryzyko zakażenia, skoro jednak do niego doszło, nie widziałem powodu, by nie przyznać mu zadośćuczynienia, jakiego żądał – mówi sędzia Krzysztof Zawała, rzecznik Sądu Okręgowego w Katowicach. Pacjent otrzymał 50 tys. zł. W wielu innych przypadkach zasądzane są wyższe kwoty – do kilkuset tysięcy.
Jeszcze wyższe wyroki zapadają w sprawach dotyczących dzieci. Sąd w Poznaniu przyznał rodzicom dziewięcioletniego chłopca 750 tys. zł za to, że na skutek błędu w sztuce lekarskiej ich dziecko nie mówi i nie chodzi. Szpital w Nisku musi zapłacić 1,2 mln zł rodzicom, którzy stracili dziecko z powodu tego, że lekarze nie wykonali cesarskiego cięcia. Sąd w Krakowie przyznał prawie 1 mln zł rodzinie 11-letniego chłopca, który jest niepełnosprawny z powodu błędów lekarzy podczas porodu.
– Skarg pacjentów jest coraz więcej, ale szpitale nie są przygotowane na takie odszkodowania – mówi dr Stefan Kopocz, były rzecznik odpowiedzialności zawodowej przy Śląskiej Izbie Lekarskiej.
Podobnego zdania jest Jolanta Orłowska-Heitzman, naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej: – Jest coraz więcej spraw wnoszonych przez pacjentów. Są coraz bardziej świadomi swoich praw. Wnoszą o odszkodowanie bądź zadośćuczynienie. Mówią o błędach lekarzy. Jednak mam wrażenie, że to często błędy w organizacji pracy w szpitalach. Bo jak nazwać inaczej sytuację, w której lekarz musi wypisywać stosy papierów i nie ma czasu dla chorych?
gazeta.pl