To niekonstytucyjne, że właściciele kamienic odebranych po wojnie dekretem Bieruta nie mają szans na odszkodowanie – uznał Trybunał Konstytucyjny. Wyrok może kosztować Warszawę ok. 15 mld zł.
– Nie mam w zwyczaju oceniać decyzji Trybunału, czy to dobrze, czy źle – mówi Andrzej Jakubiak, wiceprezydent Warszawy. – Nie dyskutuję także z przesłaniem orzeczenia, które mówi, że trzeba naprawić krzywdy przeszłości. Do powiedzenia mam jedno – to dla miasta sytuacja nowa i zaskakująca.
Jakubiak tłumaczy, że przed szerszym komentowaniem wyroku chce przeczytać pisemne uzasadnienie sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Pula ograniczona
Dekret o własności i użytkowaniu gruntów podpisany prezydenta Bieruta jesienią w 1945 r., który likwidował prywatną własność nieruchomości objął ok. 12 tys. ha miasta i 24 tys. majątków, szacowanych dziś na kilkadziesiąt miliardów złotych.
Powodem nacjonalizacji była pilna potrzeba odbudowy miasta. W dekrecie są zapisy, które pozwalały odwrócić sytuację: prywatni właściciele mogli się ubiegać o przywrócenie dawnych praw, wszędzie tam, gdzie korzystanie z nieruchomości nie kłóciło się z planem zagospodarowania lub ich przeznaczeniem.
Na napisanie wniosku mieli pół roku od odebrania majątku przez państwo. Dekretowy termin był nieprzekraczalny. Po wojnie takich wniosków było ok. 17 tys. Większość właścicieli dostała odmowy albo nie doczekała się odpowiedzi.
W drugiej połowie lat 90. stołeczny samorząd zaczął zwracać przejęte po wojnie nieruchomości. Przy braku ustawy reprywatyzacyjnej ubiegający się o dawne majątki korzystali ze ścieżki administracyjnej. Postawą do unieważnienia decyzji z 1945 r. jest stwierdzenie rażącego naruszenia prawa przy jej podejmowaniu na podstawie dekretu. Uzyskanie takiego dokumentu oznacza dla byłego właściciela „stan zero”. Sytuacja nieruchomości cofa się bowiem do dnia, w którym urzędnik wydał niesprawiedliwą decyzję.
Do dziś w prywatne ręce wróciło ok. 2,5 tys. kamienic, domów, działek. Kilkanaście tysięcy czeka w kolejce.
„Warszawska reprywatyzacja” ma jednak wady. Poza jej dobrodziejstwami są ci, którzy nie zdołali złożyć dekretowego wniosku w pół roku od przejęcia majątku, bo np. nie było ich w kraju, bali się ujawnić itd. Ich dawne kamienice stoją do dziś, ale byli właściciele nie mogą ani odzyskać majątków, ani ubiegać się o finansowe zadośćuczynienie. – Dotyczy to ok. 7 tys. warszawskich nieruchomości – szacuje Marcin Bajko, dyrektor miejskiego biura gospodarki nieruchomościami.
Szans na odszkodowanie nie mają także przedwojenni właściciele gruntów, na których stały kamienice, a dziś w ich miejscu jest np. publiczna droga. To, jak mówi dyrektor Bajko – kolejne tysiące spraw.
Inną sytuację mają ci, którym dekretem odebrano domy jednorodzinne (bądź działki pod tego typu zabudowę): nie obowiązywał ich półroczny termin na złożenie wniosków, dostali też prawo do odszkodowań. Na rekompensatę czeka ok. 2 tys. takich przypadków. Dotąd stołeczny ratusz wypłacił 150 mln zł. Jeszcze niezałatwione roszczenia sięgają 400 mln zł.
Odszkodowania dla każdego
– Obowiązujące dziś prawo dzieli byłych właścicieli na lepszych, którzy stracili nieduże domy, i gorszych, czyli tych, którym odebrano kamienice – mówi Mirosław Szypowski, prezes Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości.
Skargę do Trybunału złożyli właśnie byli właściciele jednej z dużych zabranych po wojnie nieruchomości. Nie mogli ani odzyskać majątku, ani dostać odszkodowania.
Trybunał ogłosił w poniedziałek, że taka sytuacja łamie konstytucję, bo różnicuje właścicieli w niezrozumiały sposób. I zobowiązał Sejm do zmiany przepisów. Otworzył więc drogę do odszkodowań wszystkim pozbawionym własności – bez względu na jej wielkość.
– Sędziowie TK uznali, że moralnie mamy rację. Przepisy powinny być jak najszybciej zmienione – mówi Szypowski.
– Chwała sędziom Trybunału – dodaje Tadeusz Koss, wiceprezes Warszawskiego Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości.
Warszawa nie ma 15 mld
– Jeśli Sejm postąpi według wyroku Trybunału – nie ma możliwości, aby miasto sprostało ciężarowi odszkodowań. Kilka lat temu szacowaliśmy je na blisko 15 mld zł – mówi Mirosław Bajko.
To prawie 2 mld zł więcej niż roczny budżet miasta.
Jak mówi dyrektor Bajko, jest jeszcze inna możliwość: – Trybunał nie wyznaczył parlamentowi terminu zmiany w przepisach. Liczę, że Sejm wykorzysta tę sytuację i zdecyduje się rozwiązać kompleksowo sprawę gruntów warszawskich, przyjmując ustawę reprywatyzacyjną. Wprowadzenie ustawy będzie wymagało zapewnienia środków finansowych na jej realizację w budżecie państwa, nie obciążając tak jak dotąd budżetu miasta.
– Nic mnie to nie obchodzi, że Warszawa nie ma pieniędzy. 97 proc. jej powierzchni było w rękach prywatnych. Dziś miasto zachowuje się jak paser – mówi Mirosław Szypowski.
gazeta.pl