– Płonie hala, dym wdziera się do mieszkania, a ubezpieczyciel zamiast dać lokal zastępczy, domaga się zaświadczenia od straży pożarnej albo sanepidu, że nie mogę mieszkać u siebie – skarży się klient, którego załatwiła tak sopocka Ergo Hestia
Hala magazynowa w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej płonęła trzy dni. – Paliło się jak benzyna, bo w hali trzymali jakieś tekstylia – opowiada Dariusz Pasternak. Z żoną i małymi dziećmi mieszka 70 metrów od spalonej hali. – Dym po pożarze utrzymywał się przez trzy tygodnie. Okna mamy nieszczelne, więc wdarł się też do mieszkania – mówi.
Chciał jak najszybciej przenieść rodzinę w bezpieczne miejsce. – Cierpiały zwłaszcza dzieci. Miały duszności i bóle głowy – wspomina Pasternak. Miał podstawy – bo jeszcze przed pożarem hali kupił u sopockiego ubezpieczyciela Ergo Hestii ubezpieczenie mieszkania. Dopłacił przy tym za pakiet SOS Assistance, który miał gwarantować natychmiastową pomoc i lokal zastępczy w razie wypadku.
Zadzwonił na numer alarmowy Hestii. – Telefon podniosła osoba, od której usłyszałem, że nie jest pracownikiem Hestii, tylko firmy zewnętrznej, i że muszę się kontaktować bezpośrednio z ubezpieczycielem – mówi Pasternak. – Gdzie, jeśli nie pod telefonem alarmowym, miałbym szukać pomocy w takiej sytuacji? – pyta.
Zaczął wydzwaniać do sopockiej siedziby ubezpieczyciela. Przełączano go z jednego działu do drugiego, aż odebrała osoba odpowiedzialna za usługę SOS Assistance. – Usłyszałem od niej, że mogę dostać lokal zastępczy, ale muszę przedstawić zaświadczenie, że nie możemy mieszkać w naszym mieszkaniu – opowiada Pasternak. Na jego pytanie, kto wystawia takie zaświadczenie, usłyszał, że nie wiadomo – może sanepid, a może straż pożarna.
W tym czasie Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Piasecznie już ostrzegał: „Osoby z grupy podwyższonego ryzyka powinny opuścić tereny przyległe do pogorzeliska do czasu jego ostatecznego wygaszenia i ukończenia pracy rozbiórkowych/zabezpieczających”.
O niebezpieczeństwie informowały też pobliskie przychodnie lekarskie. Lekarze podkreślali, że zagrożone są zwłaszcza małe dzieci, ludzi starsi i chorujący na astmę. – W razie niepokojących objawów prosimy o natychmiastowy kontakt z lekarzem – apelowali do mieszkańców.
Zaświadczenia Pasternakowi nikt nie chciał wystawić. – Gdy tłumaczyłem, czego potrzebuję, strażacy traktowali mnie jak zaczadziałego wariata. Nigdy nie wydają takich zaświadczeń – mówi klient Hestii. Dodzwonić nie mógł się do sanepidu. – Spakowałem rodzinę i wyjechaliśmy. Za swoje pieniądze – dodaje.
Hestia bierze winę na siebie. – Konsultant wprowadził klienta w błąd, nie informując go wyczerpująco o zasadach ewentualnej pomocy ze strony ubezpieczyciela – tłumaczy Joanna Kitowska, rzecznik Hestii. I dodaje: – Pragniemy serdecznie przeprosić klienta za stres i wszelkie niedogodności, na jakie został narażony w związku z zaistniałą sytuacją.
Zwraca jednak uwagę, że zgodnie z umową ubezpieczyciel musi zorganizować klientowi lokal zastępczy tylko wtedy gdy „pojawi się w ubezpieczonym budynku szkoda uniemożliwiająca dalsze zamieszkiwanie”. Może nią być powódź czy pożar, ale już nie dym z palącego się tuż obok budynku.
gazeta.pl