Odszkodowanie za areszt dla byłego naczelnika straży

Wrocławski sąd okręgowy przyznał odszkodowanie za niesłuszne aresztowanie Jarosławowi Bartoszce, byłemu naczelnikowi straży miejskiej na Starym Mieście. Sąd wycenił jego straty materialne i psychiczne na 128 tys. zł. Prawie pięć razy mniej niż domagał się były strażnik. – To jałmużna – komentuje Bartoszko.

Sąd uznał, że Bartoszce należy się 40 tys. zł zadośćuczynienia za straty moralne i 88 tys. zł tytułem odszkodowania.

– Sąd stwierdził, że należy mi się odszkodowanie tylko za te miesiące, które spędziłem w areszcie, nie wziął pod uwagę, ze przez to aresztowanie nie mogłem i do dziś nie mogę znaleźć pracy. Pominął także moją chorobę, choć zeznający w poniedziałek biegły potwierdził, że mój zły stan psychiczny jest spowodowany aresztowaniem i tamtymi przeżyciami – mówi Bartoszko, który tuż po ogłoszeniu wyroku zapowiedział, że będzie się od niego odwoływał.

Bartoszko ma 53 lata. Do wrocławskiej straży miejskiej trafił w 1991 roku. Dwa lata był szeregowym strażnikiem, potem awansował na naczelnika oddziału straży na Starym Mieście. W 2001 roku został pomówiony o to, że wziął łapówkę od dwóch mężczyzn prowadzących interesy na Dworcu Świebodzkim. W grudniu 2001 został aresztowany – policjanci wyprowadzili go w kajdankach z komendy straży. Przesiedział osiem miesięcy. Wyrzucono go z pracy. Prokurator przedstawił mu sześć zarzutów: pięć dotyczyło żądania i przyjęcia korzyści majątkowych od trzech przedsiębiorców prowadzących interesy na Świebodzkim. Wśród łapówek, które miał przyjąć, oprócz gotówki były m.in.: kaloryfer, ułożenie kafli w łazience jego mieszkania, a także darmowe posiłki dla strażników. Bartoszko miał też, zdaniem prokuratury, nakłaniać do składania fałszywych zeznań.

Sąd pierwszej instancji uznał go winnym i skazał na dwa i pół roku więzienia, ale sąd okręgowy wyrok uchylił. Po ponownym procesie, w czerwcu 2009 roku, sąd rejonowy go uniewinnił. Sędziowie stwierdzili m.in., że pomawiający go mężczyźni są niewiarygodni, a wiarygodny jest świadek, który słyszał, jak tamci rozmawiają o tym, by „załatwić Bartoszkę”. Prokuratura odwołała się od wyroku, ale w marcu zeszłego roku sąd okręgowy podtrzymał uniewinnienie.

Zanim do tego doszło, Bartoszko aby przeżyć i utrzymać rodzinę, musiał sprzedać swój dom po zaniżonej cenie, w areszcie rozchorował się, przeżył załamanie psychiczne. Wciąż ma problem ze znalezieniem pracy. – W świadectwie pracy jako powód rozwiązania umowy mam wpisane: „zwolnienie z powodu aresztowania” – mówi Bartoszko. – I choć oprócz świadectwa przedkładam także prawomocny wyrok uniewinniający mnie całkowicie, to każdy pracodawca woli „dmuchać na zimne” i zatrudnić osobę, która nie miała takich problemów. Dlatego nawet na rozmowy o pracy mnie nie zapraszają.

Były naczelnik zapowiada, że zwróci się o pomoc do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka: – Pomagali komendantowi z Lublina, który był w podobnej sytuacji, jak ja. Tak samo został pomówiony przez przestępców o łapówki, ale po pięciu latach został oczyszczony z zarzutów. Przesiedział pięć miesięcy, czyli krócej ode mnie. Sąd pierwszej instancji przyznał mu 200 tys. zł samego zadośćuczynienia (policja wypłaciła mu całość zarobków, które zarobiłby w ciągu tych lat), ale sąd drugiej instancji kwotę tę podwoił. Dlaczego ja zostałem tak źle potraktowany?

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *