512 tys. zł odszkodowania za niesłuszny areszt i utracone zarobki domaga się od Skarbu Państwa kardiochirurg Tomasz Hirnle po tym jak został uniewinniony od zarzutów korupcyjnych. Dużo? W tym momencie można postawić pytanie: Ile zażądałby każdy z nas, gdyby ktoś nagle zamknął nas w areszcie, powiedział, że jesteśmy przestępcami i zmarnował nam kilka lat życia?
– To było 13 czerwca 2005 roku – rozpoczął w piątek, 6 maja, składanie zeznań przed białostockim sądem kardiochirurg. W zasadzie na to co się zdarzyło przed i po tej dacie można teraz podzielić życie profesora Tomasza Hirnle.
PRZED. Był szanowanym w kraju lekarzem, który został zaproszony do współpracy ze szpitalem klinicznym w Białymstoku. W zasadzie miał zostać cudotwórcą stawiającym na nogi klinikę kardiochirurgii szpitala, która była najbardziej zadłużona w placówce. Zaproponowano mu wysoki kontrakt, który zależał od liczby wykonanych operacji i zysków kliniki. Po roku pracy jednostka spłaciła długi i wyszła „na zero”, w kolejnym – była już na plusie. Pensja lekarza się wahała, ale było to kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie.
PO. 13 czerwca, w poniedziałek rano, pierwszy dzień pracy po urlopie, do gabinetu lekarza weszli policjanci i chcieli go zatrzymać za wzięcie łapówki. Jak? Co? Gdzie? Kiedy? Nie tłumaczyli. Lekarz wcześniej przyjął w gabinecie kilku pacjentów, a na sali operacyjnej czekała na niego pacjentka, już z rozciętą klatką piersiową. Jako, że nie miał kto go zastąpić, Hirnle poszedł wykonać operację. Za nim na salę operacyjną wszedł policjant z bronią. Po wszystkim policjanci wyprowadzili go ze szpitala. Nie zakładali kajdanek. Dopiero wtedy – jak mówił w sądzie lekarz – zaczął się domyślać, że to podstawiona przez policjantów osoba mogła mu wręczyć łapówkę. Chwilę przed wejściem funkcjonariuszy jakaś kobieta zostawiła mu na biurku kopertę. Lekarz nie sprawdził co w niej jest, schował do biurka i akurat weszli policjanci.
Hirnle kolejne 24 godziny spędził Komendzie Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, a potem wyszedł na wolność. Sąd rejonowy nie zdecydował się na jego aresztowanie. Zrobił to kilka dni później sąd okręgowy. Chirurg za kratami siedział do połowy sierpnia.
Jak stwierdził w sądzie profesor, w areszcie podupadł na zdrowiu. Pojawiło się nadciśnienie, pogorszył się wzrok. Siedział w celi z przestępcami gospodarczymi, ale na spacery chodził już z mordercami. Jako, że jego sprawa była bardzo znana, to kiedy przeprowadzano go między budynkami, z okien słyszał różne wyzwiska pod swoim adresem. Po wyjściu na wolność wrócił do pracy w szpitalu. Stracił jednak kontrakt i stanowisko. Dostał etat asystenta i niską pensję.
O tym, że sprawa Hirnlego nie jest tak oczywista, można było przeczuwać w marcu 2006 roku. Wtedy białostocki sąd bezterminowo wstrzymał jego proces. Okazało się, że śledztwo dotyczące okoliczności wręczenie łapówki wszczęła prokuratura w Krakowie.
W tamtym czasie wersja oficjalna wydarzeń była taka, że do policjantów z wydziału korupcyjnego podlaskiej policji zgłosił się pacjent z Warszawy, od którego Hirnle miał zażądać łapówki za operację. Mundurowi przygotowali akcję wręczenia kontrolowanej korzyści majątkowej. Córkę chorego uzbroili w minikamerę i specjalnie przeszkolili, aby dała pieniądze wprost do ręki lekarza. Kobieta jednak położyła kopertę z 5 tys. zł na biurku.
Tyle, że krakowscy śledczy ustalili zdecydowanie więcej. Ich zdaniem za całą akcją stał lekarz Wojciech S., podwładny Hirnlego, który chciał się na nim zemścić za to, że ten nie wziął go na specjalizację. Wynajął za 20 tys. zł ludzi z warszawskiego półświatka, by wręczyli łapówkę lekarzowi. Policjanci wiedzieli, że wszystko jest ustawione, ale zorganizowali akcję. Mieli presję osiągnięcia znaczącego wyniku. Co więcej, żeby sprawa była bardziej oczywista, manipulowali zeznaniami świadków.
Najważniejszych dowodów w krakowskim śledztwie dostarczył dziennikarz TVN. To do niego zgłosili się rozżaleni warszawiacy, z którymi Wojciech S. nie rozliczył się do końca. Reporter wypłacił im zaległości, a ci opowiedzieli, że cała akcja policji to wielka lipa.
Po kilku procesach Hirnle został ostatecznie uniewinniony. Sądy uznały, że nie można urządzać polowania na niewinnego człowieka i nie może być tak, że jedynym dowodem winy jest ten z nielegalnej prowokacji. Na ławie oskarżonych siedzą teraz Wojciech S. i policjanci organizujący całą prowokację. Ich proces toczy się już kilkanaście miesięcy, a najbliższa rozprawa w czwartek.
Tomasz Hirnle za to co się stało domaga się w sumie 512 tys. zł odszkodowania. 100 tys. z tej kwoty to zadośćuczynienie za niesłuszne aresztowanie (choć jak zaznaczył jest to sytuacja niemierzalna), reszta to utracone przez kilka lat zarobki z kontraktu.
Jednak kardiochirurg najbardziej w tym wszystkim żałuje straconego czasu. – Myślę, że przez tych parę lat bardzo wiele okazji zostało straconych dla kliniki. Wiem, że wiele rzeczy mógłbym zrobić lepiej i więcej – mówił na sądowym korytarzu dziennikarzom.
Sprawa została odroczona do początku czerwca i być może wtedy zapadnie wyrok.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok