W takiej wysokości zadośćuczynienie musiał wypłacić szef podkarpackiej policji byłemu już komendantowi tej formacji w Stalowej Woli Krzysztofowi Polakowi. Za co? Za wypowiedzi rzecznika policji, że Polaka odwołano, bo nie potrafił kierować ludźmi. Dziś Polak jest taksówkarzem.
Od ponad dwóch lat siedzi za kółkiem 9-osobowego busa. Ma i takich klientów, których sam kiedyś wsadzał do więzienia. – Szanują mnie – mówi dziś dumnie Krzysztof Polak.
Chciałby ponownie założyć policyjny mundur. Bo ma dopiero 53 lata, w policji przepracował 22, na stanowisku komendanta stalowowolskiej policji był przez 15 lat. – Na emeryturę jest za wcześnie – śmieje się Polak.
Jego historia ma swój początek 31 marca 2006 r. Na łamach kieleckiego dziennika „Echo Dnia” ukazuje się wtedy artykuł „Strzał w policyjne serce”. Tekst był poświecony odwołaniu Polaka ze stanowiska szefa policji w Stalowej Woli. Decyzję podjął ówczesny komendant podkarpackiej policji gen. Dariusz Biel. W tekście wypowiada się m.in. Wiesław Dybaś, wtedy rzecznik Biela, który tłumaczy, dlaczego Polakowi podziękowano za współpracę.
Dybaś mówił, że Krzysztof Polak mógłby nadal pracować w policji, ale już nie na kierowniczym stanowisku, bo „zachowuje się kontrowersyjnie” i jest na niego „wiele skarg”. Rzecznik powiedział także, że powodem odwołania Polaka były również „wątki poufne”, których jednak nie zdradził.
– Najbardziej mnie zabolały te „wątki poufne”. Nie wiedziałem, czy za chwilę przyjdą po mnie i aresztują – wspomina b. szef stalowowolskiej policji.
W decyzji o jego odwołaniu komendant Biel napisał, że stracił zaufanie do Polaka, a on sam „utracił zdolność kierowania jednostką”.
Krzysztof Polak wypowiedzi rzecznika na łamach prasy nie zapomniał. Skierował do sądu przeciwko niemu i komendantowi podkarpackiej policji pozew za pomówienie. – Chciałem udowodnić, że każdy, bez względu na zajmowane stanowisko, powinien ważyć słowa i brać za nie odpowiedzialność – tłumaczy Polak.
Dwa lata później Polak doszedł z Bielem i Dybasiem do ugody. – Podaliśmy sobie ręce, przeprosiliśmy pana Polaka w gazecie. Rzeczywiście, mój rzecznik w tym artykule powiedział dwa zdania za dużo – ocenia dziś gen. Biel, który teraz stoi na czele śląskiej policji.
Na podaniu rąk i przeprosinach w prasie sprawa się jednak nie skończyła, bo Polak skierował kolejny pozew, tym razem cywilny, przeciwko Skarbowi Państwa, którego w procesie reprezentował komendant podkarpackiej policji. Tym razem pozew był za naruszenie dóbr osobistych. Też za wspomniane słowa rzecznika.
– Przez ten artykuł, gdy odszedłem z policji, nie dostałem pracy w szkole jako nauczyciel wychowania fizycznego – twierdzi Krzysztof Polak.
I proces wygrał. Pierwszy, nieprawomocny wyrok zapadł jeszcze w październiku zeszłego roku w Sądzie Okręgowym w Tarnobrzegu. Sąd nakazał komendantowi opublikować na pierwszej stronie „Echa Dnia” przeprosiny dla Polaka. A ponadto wypłacić mu 20 tys. zł zadośćuczynienia i zwrócić 1,6 tys. zł kosztów sądowych.
Od wyroku komendant się odwołał, ale znów przegrał. Tym razem Sąd Apelacyjny w Rzeszowie uznał, że Polakowi wystarczy wypłacić pieniądze, a przeprosiny w gazecie nie są konieczne. – Bo już jedne się ukazały w gazecie kilka lat temu – tłumaczy sędzia Roman Skrzypek z rzeszowskiego Sądu Apelacyjnego.
– Żaden z tych zarzutów, o których mówił rzecznik, nie został potwierdzony – triumfuje Krzysztof Polak.
Gen. Dariusz Biel nawet nie wie, że jego następca musiał Polakowi wypłacić jeszcze 20 tys. zł. – Wydawało mi się, że sprawa zamknęła się na ugodzie. O drugim pozwie nic nie wiedziałem, sąd mnie nie wzywał na żadne rozprawy – gen. Biel nie kryje zaskoczenia.
– Bo pozwanym był Skarb Państwa. Obecność pana Biela nie była konieczna. Teraz myślę o powrocie do pracy w policji. Bo to moja pasja – kończy Polak.
gazeta.pl