Leżący na drodze kamień uszkodził auto panu Czesławowi. Dyrekcja dróg nie chce pokryć kosztów naprawy. A to mówi, że kamienia nie było, a to, że ktoś go podrzucił, a kierowca sam winien, że w niego wjechał. Cztery lata minęły, odkąd pan Czesław z Tarnowskich Gór (nazwisko do wiadomości redakcji) wracał do domu przez Opolszczyznę. Był styczeń, późny wieczór. Na autostradzie A4 pod Górą św. Anny nagle uderzył w coś podwoziem. – To był leżący na środku pasa kamień wielkości piłki – opowiada. – Nie zauważyłem go, bo był przysypany śniegiem.
Uszkodzone zostały miska olejowa, klimatyzacja oraz urządzenia chłodzące silnik. Kierowca wezwał pomoc drogową, ale też policję, by mieć wiarygodnych świadków.
Następnego dnia wysłał do zarządcy drogi, czyli opolskiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, pismo, w którym prosił o zapłacenie za holowanie auta oraz proponował udział w oględzinach samochodu. Jego propozycja przeszła bez echa.
Kto odpowiada za kamień na drodze
Koszty holowania i naprawy wyniosły ponad 5 tys. zł. Zwrócił się do GDDKiA o ich pokrycie. Zaznaczył, że kamień na drodze świadczy o braku nadzoru nad drogą, choć do obowiązków GDDKiA należy dbanie o bezpieczeństwo użytkowania drogi.
Tym razem dyrekcja dróg już zareagowała. Odmawiając odszkodowania. I oświadczając, że we wskazanym miejscu wskazanego dnia żaden kamień na drodze nie leżał. Bo „patrol autostradowy podczas wykonywania objazdów autostrady A4 w tym dniu nie stwierdził zalegających na jezdni elementów obcych”.
Ubezpieczyciel GDDKiA również odmówił wypłaty.
Pana Czesława to nie zraziło. Pisał kolejne pisma do GDDKiA i otrzymywał następne odpowiedzi. – W sumie napisałem dwa pisma do generalnej dyrekcji i ze cztery do ubezpieczyciela. Byłem też na rozmowach u dyrektora i w ubezpieczalni. Nie zliczę nawet wykonanych telefonów – opowiada.
GDDKiA i ubezpieczyciel sięgnęli po nowe argumenty. Np. że „zanieczyszczenia drogi mogą zdarzyć się wszędzie i nie ma możliwości przewidzenia, gdzie i kiedy to nastąpi”. Albo że „niemożliwe jest zachowanie stu procent bezpieczeństwa na drodze i użytkownik musi się liczyć z napotkaniem przeszkód”.
Ale pan Czesław wciąż nie odpuszczał. Powołując się na ustawę o drogach publicznych, w kolejnym piśmie zaznaczył, że na drodze nie mogą leżeć przedmioty utrudniające poruszanie się po jezdni, chyba że owo utrudnienie zostałoby wcześniej oznakowane. A kamień oznakowany nie był. Ba, był nawet przysypany warstwą śniegu, a to znaczy, że tym odcinkiem drogi nikt się przez dłuższy czas nie interesował.
A może „ktoś trzeci”
Gdy jego argumenty nie przyniosły skutku, w listopadzie 2008 r. pozwał GDDKiA do sądu. Na świadka powołał m.in. policjanta, który pomagał mu przenieść kamień na pobocze. – Widziałem ten kamień na własne oczy – zeznał funkcjonariusz.
Wobec takiego rozwoju sytuacji dyrekcja dróg zmieniła taktykę i próbowała przekonać sąd, że kamień podłożył „ktoś trzeci”, zatem to ten „ktoś” ponosi winę.
Co ciekawe, GDDKiA wniosła też o powołanie biegłego, który ustaliłby stopień przyczynienia się pana Czesława do odpowiedzialności za zdarzenie.
Sąd ten wniosek oddalił. – Takie rozważania byłyby bez sensu, gdyż kamień nie powinien się w ogóle na drodze znaleźć – zauważył sąd. I zdecydował pod koniec ub. roku, że kierowcy należy się odszkodowanie, bo zarządca drogi ponosi odpowiedzialność za nienależyte wykonanie obowiązków, do których należy m.in. utrzymanie nawierzchni drogi i chodników.
– Faktem jest, że stan nawierzchni drogi stwarzał dla uczestników ruchu niebezpieczeństwo – powiedziała sędzia Marta Dobrowolska. Zaznaczyła, że feralnego dnia na drodze było 20 cm nieodgarniętego śniegu.
Sąd nie ma kompetencji?
GDDKiA złożyła właśnie odwołanie od wyroku. Przekonuje – po czterech latach przeprawy z panem Czesławem – że procesu nie powinno w ogóle być, bo kierowca winien pozwać dyrektora dróg krajowych i autostrad, a nie generalną dyrekcję.
Ale skoro już do procesu doszło – dodaje w apelacji – to tylko i wyłącznie z ostrożności procesowej GDDKiA zaznacza, że sąd powinien uznać osobę trzecią za winną podłożenia kamienia. „Kierowca nie kwestionował tego, że kamień znalazł się na drodze z winy osoby trzeciej, więc sąd powinien to uwzględnić. A skoro zrobiła to osoba trzecia, to nie można obarczać winą zarządcy drogi” – czytamy w odwołaniu.
Pełnomocnik GDDKiA zarzuca również sądowi, że nie ma wystarczającej wiedzy, by prawidłowo ocenić tę sprawę. – Sąd, nie mając specjalistycznej wiedzy, samodzielnie ustalił, że w dniu zdarzenia śniegu było tyle, by zakryć średniej wielkości kamień. A uznając, że kierowca w niczym nie zawinił, sąd poczynił ustalenia, do których potrzebna jest wiedza ekspercka – przekonuje w odwołaniu GDDKiA.
Pan Czesław czeka więc na kolejną rozprawę. – GDDKiA idzie w zaparte, bo jak tak robi, to ludzie zwykle odpuszczają, nie mając czasu czy determinacji i uznając, że nie warto się sądzić – mówi pan Czesław. – Sam usłyszałem od prawnika, że koszt jednej rozprawy to ok. 300 zł. Więc gdybym go wynajął, to jego gaża przerosłaby wartość odszkodowania. Na szczęście mam wystarczająco oleju w głowie, by poradzić sobie w sądzie samemu – kwituje pan Czesław.
gazeta.pl