Czy 200 tys. zł dla policjanta za złamane życie wystarczy?

Niesłusznie oskarżony o współpracę z przestępcami były komendant bialskiej policji odwołał się od wyroku sądu, który przyznał mu 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia. – Taka kwota absolutnie nie rekompensuje mi złamanego życia i kariery – mówi Władysław Szczeklik. Sąd Apelacyjny w Lublinie, który rozpozna odwołanie emerytowanego policjanta, wyznaczył rozprawę na ostatni dzień stycznia. Komendant walczy o kwotę, której nie przyznał mu pod koniec września sąd okręgowy.

Szczeklik, wspierany przez renomowanych adwokatów i Helsińską Fundację Praw Człowieka, złożył wniosek o odszkodowanie (za utracone zarobki, premie itd.) oraz zadośćuczynienie (za straty moralne, cierpienie), w sumie ponad 913 tys. zł. Sąd przyznał mu jedynie 200 tysięcy zadośćuczynienia. Żądanie odszkodowania oddalił.

Szczeklik nie godzi z takim orzeczeniem: – Nie rozumiem dlaczego sąd okręgowy nie uznał kosztów, które ponosiłem jeżdżąc po kraju i szukając pomocy: do komendanta głównego, do adwokatów, do fundacji helsińskiej – wylicza.

Kwotę, jaką zbyt niską, po wrześniowym wyroku skrytykowała też przedstawicielka Fundacji Helsińskiej. – 200 tysięcy złotych absolutnie nie rekompensuje złamania mi kariery i życia – boleje Szczeklik.

Dziewięć lat temu był komendantem policji w Białej Podlaskiej, z widokami na awans na szefa policji w regionie. Zatrzymano go za współpracę z właścicielem lombardu Pawłem P., podejrzewanym o kontakty ze światem przestępczym. Zarzuty od początku wydawały się mocno naciągane. Szczeklik miał np. skusić się na kamerę, telewizor, wieżę hi-fi, walkmana i złote kolczyki – w sumie warte 9 tys. zł. Dostać je miał za poufne informacje, które rzekomo przekazywał Pawłowi P. Sąd początkowo dał wiarę prokuratorowi i zamknął Szczeklika na pięć miesięcy w areszcie. Policjant w celi ciężko się rozchorował. Traktowano go jak zwykłego bandytę. Siedział w celi z recydywistami. Regularnie znosił docinki i upokorzenia ze strony współwięźniów. Kiedy wyszedł na wolność, trzyletni synek nie poznał zmizerniałego taty.

Postępowania wobec Szczeklika, najpierw w prokuraturze a potem przed sądem, trwały sześć lat. Policjant został zawieszony i dostawał tylko połowę pensji. Odsunęli się od niego koledzy, rodzina musiała zadłużyć się, aby opłacić adwokatów. Szczeklik dorabiał w zakładach mięsnych, najął się też do pracy jako zwykły robotnik przy hodowli krów.

Osiem lat temu stanął przed sądem oskarżony o korupcję. Podstawą oskarżenia były zeznania dwóch świadków. Obaj okazali się całkowicie niewiarygodni. Jeden z nich stwierdził, że widział Szczeklika w lombardzie, gdy odbierał sprzęt elektroniczny. Jednak pod koniec procesu wycofał się ze swych zeznań i oświadczył, że lubelscy prokuratorzy, w zamian za fałszywe zeznania, obiecali mu złagodzenie kary w innych sprawach. Dwa lata temu sąd prawomocnie oczyścił komendanta z zarzutów. Uzasadnienie wyroku przypominało wielki akt oskarżenia przeciwko śledczym: przerabiali protokoły, lekceważyli dowody, prowadzili śledztwo w sposób urągający zasadom uczciwości – wyliczał wtedy sąd. Jednak prokuratura nigdy nie poinformowała o niewielkich choćby karach dla śledczych w tej sprawie. Przeciwnie, prokuratorzy: Cezary Pakuła (prowadził przesłuchania) i Maciej Florkiewicz (przygotował akt oskarżenia) zrobili zawrotne kariery. Pakuła z prokuratury rejonowej awansował do okręgowej, a w czerwca 2006 r. został naczelnikiem wydziału śledczego tej jednostki. Florkiewicz w 2004 r. trafił aż do Prokuratury Krajowej.

Szczeklik po uniewinnieniu wystąpił o zadośćuczynienie i odszkodowanie. W procesie o rekompensatę wspierała go też prokuratura. W apelacji nie może już na nią liczyć. – Prokuratura popierała wniosek co do zasady, ale nie wypowiadaliśmy co do wysokości zadośćuczynienia. Zostawiliśmy to w gestii sądu – wyjaśnia prokurator Beata Syk-Jankowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Lublin

Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *